BAŁKANY – wędrówka z dwoma kamieniami

BAŁKANY – wędrówka z dwoma kamieniami

Państwo Środka - Chiny. Trasa wiodła z …. do ..., tak naprawdę szerokim łukiem omijając Wuhan...

I tak właściwie mogłaby się zaczynać moja relacja, gdyby pandemia nie rozmyła planów i przekierowała myśli na inne tory. Mój wakacyjny samolot zmienił trajektorię lotu.
Bałkany były na liście moich marzeń już od dawna, ale teraz nieoczekiwanie wybiły się na pierwszą pozycję.

Rok temu prowadziły mnie japońskie „krzaczki”, a teraz wszystko na to wskazywało, że będzie to cyrylica – jak się okazuje znajomość jej bardzo się przydała.

Moim celem stał się szlak Kom – Emine. Jest to końcowy odcinek europejskiego E3, który łączy Ocean Atlantycki z Morzem Czarnym. Jego długość to około 650 km, a czas potrzebny na jego przebycie waha się w przedziale 20-25 dni latem. Trasa wiedzie przez Bałkany Zachodnie, Centralne i Wschodnie, pokonując po drodze duże przewyższenia i zdobywając ponad 100 staropłanińskich szczytów. Zwyczajem tego szlaku jest to, aby zabrać ze sobą w dalsza drogę dwa kamyki z pierwszego szczytu. Jeden donieść do Morza Czarnego i tam go utopić, zaś drugi zachować na pamiątkę.
Pierwszego przejścia tej trasy dokonał w 1933 r. bułgarski podróżnik i badacz Paweł Deliradew.

Początkiem szlaku jest szczyt Kom, rozciągający się tuż przy granicy Serbskiej.
Najszybciej i najbliżej dostać się tam można bezpośrednim lotem do Sofii, dalej autobusem do wsi Berkowic, a stamtąd na szczyt. Niestety lotnisko w Sofii było zamknięte i musiałem polecieć na drugi koniec Bułgarii do Burgas. Stamtąd udać się nocnym pociągiem do stolicy i dalej autobusem. Trudno było porozumieć się z kimkolwiek na temat miejsca odjazdu i zakupu biletu, dopiero za szóstym podejściem pomógł mi uczynny taksówkarz. Najpierw, rzecz jasna, chciał mnie namówić na kurs swoim autem. Przy okazji wspomnę o cenniku usług taxi: ok. 2 lewy za 1 km, czyli jakieś 5 zł. Z cenami kursów zaznajomiłem się już w Burgas, gdzie musiałem zakupić gaz do kuchenki. Najbliższy sklep oddalony był o 15 km, a do jego zamknięcia pozostało 30 min.

Wystartowałem. Kiedy dotarłem na wierzchołek góry Kom była już dość późna pora, a czekało mnie jeszcze długie zejście, więc żwawo zabrałem się do pokonywania terenu. Pech podesłał na moją drogę wystający korzeń - rozwaliłem buta, a chwilę potem drugiego. Tak właśnie, pierwszego dnia uszkodziłem obuwie, dedykowane do trudnego trekkingu. Znany model z grubą amortyzującą podeszwą, co przy wędrówce z plecakiem odciąża znacznie kolana i poprawia komfort marszu. Buty nie były nowe, ale liczyłem, że dadzą radę jeszcze przejść ze mną te 650 km. Opcjonalnie w plecaku pozostały tylko klapki. Przerwała się zabezpieczająca siatka i teraz przez rozwarte, ziejące dziury jaśniały moje seledynowe skarpetki. Czynność wytrzepywania piachu i ziemi po drodze stała się nagminna, a otwory zdawały się powiększać.
Po zejściu w dolinę i rozbiciu namiotu przystąpiłem do reperacji obuwia, dysponując igłą z nićmi
i łatkami z klejem do materaca. Igła przy trzecim szwie się złamała i tak oto pozostało ostatecznie klejenie. Zabieg się powiódł, ale trwałość reparacji pozostawała niewiadomą. Najbliższa wioska miała się pojawić dopiero za 14 dni.



Kolejnego dnia dotarłem do Chaty w Trastenie, gdzie nadal można zobaczyć pozostałości z klasztoru Świętego Panteleymona, ufundowanego przez uczniów Cyryla i Metodego. Legenda głosi, że region słynie od stuleci z wysokiej jakości wina malinowego i że znaczna część pielgrzymów przybywała tutaj głównie po to, by spróbować pysznego trunku. Ponoć tajemny przepis był znany tylko mnichom. Tradycja nadal jest kultywowana, a do produkcji wina wykorzystuje się owoce z pobliskich krzewów. Czyste powietrze, położenie, słońce i górska woda to tylko część warunków, które przyczyniają się do wyjątkowego smaku tego boskiego napoju.

Nie omieszkałem go spróbować i ja :)

Wiele nazw mijanych szczytów ma swoje legendy, jak np. szczyt Murgash. Ta brzmi tak:

Dawno, dawno temu była sobie piękna dziewczyna, ciesząca się miłością wielu, którzy chcieli się z nią żenić. Ale ona czekała na tego wyjątkowego i postawiła wyzwanie: „Poślubię tego, który zaniesie mnie na najwyższy szczyt” - stąd wniosek, że przedkładała siłę nad inne męskie walory. Zaczęła się rywalizacja. Zjeżdżali śmiałkowie odurzeni jej urodą, lecz wszyscy padali wyczerpani w połowie drogi. Aż pewnego dnia we wiosce pojawił się dzielny chłopak imieniem Murgash. Kierowany miłością i adrenaliną, szybko wspiął się na szczyt z ukochaną na rękach, ale gdy tylko osiągnął cel, padł na ziemię martwy. Wtedy to miejscowi ludzie postanowili nazwać szczyt jego imieniem. Tak więc pannica wykończyła niejednego.

Inna opowieść dotyczy szczytu Kukli, który składa się z wąskiego grzebienia, tworzącego cztery „żałobne” wierzchołki. Najwyższy ma 1785 m. Legenda głosi, że podczas tradycyjnego spotkania, zwanego "sedyanką" dziewice rzucały wyzwanie chłopcom ze wsi, że poślubią tego, który wespnie się na skalisty szczyt nocą i zostawi tam swój znak. Ponieważ chętnych nie było, to jedna z dziewek postanowiła sama wyręczyć ukochanego. Kiedy już schodziła, umieściwszy na wierzchołku swój symbol. Coś zaczęło ciągnąć ją za spódnicę, była to „samodiwa” (leśna nimfa) i chwilę potem dziewka straciła równowagę i poleciała w otchłań.
Od tamtej pory miejscowi nazywają szczyt Todorini Kukli (Kukli oznacza różdżkę).


Bałkany Zachodnie budzą moje skojarzenia z naszymi Tatrami Zachodnimi i Bieszczadami, tyle że w większym rozmiarze. Przyjemnie się po nich wędruje, choć przewyższenia są znaczne. Przez pierwsze pięć dni pogoda sprzyjała i pomimo upałów cały czas wiał orzeźwiający, chłodny wiaterek. Mogłem powiedzieć, że góry mam wyłącznie dla siebie. Przez ten czas nie spotkałem żywej duszy na drodze, poza dzikimi końmi.






Infrastruktura nie zachwyca, ale trzeba przywyknąć do turystycznego standardu Bułgarii. Szarotka jest symbolem bułgarskiego ruchu turystycznego i Mountain Rescue Service. Oceny schroniska pod względem komfortu i świadczonych usług dokonuje się w oparciu o system liczby kwiatów szarotki, podobnie jak gwiazdki stosowane w przemyśle hotelarskim. Za nocleg na łóżku średnio trzeba zapłacić od 25-50 zł, a w Guest House około 90 zł.
Miałem ze sobą mały namiot 0,9 kg i trochę żywności liofilizowanej - byłem poniekąd samowystarczalny.
Z tubylcami trudno się porozumieć, choć pozostałość podstawówkowej edukacji rosyjskiego zdecydowanie się przydaje. Gdzieniegdzie natura pożera znaki, ale szlak jest w miarę dobrze oznakowany. Podobnie jak u nas czerwony ślad na białym tle, a na graniach długie wbetonowane tyczki.

Ciekawym punktem na trasie i ważnym dla środowiska wspinaczkowego jest Wąwóz Iskar, zwany również „Wielkim Bułgarskim Kanionem”. Jest jedynym miejscem w Bułgarii, w którym rzeka przepływa przez góry. Nad rzeką wznoszą się Lakatnishki - 300m wapienne skały. To tutaj w latach 30. XIX w wspinali się pierwsi bułgarscy alpiniści. Nazwa skał pochodzi od swoistego zakrętu, który tworzy tu rzeka - w kształcie łokcia (bułg. „lakat”).

Jednym z symboli skał Lakatnishki jest schronisko „Orlovo Gnezdo” (Gniazdo Orła), usytuowane na pionowej skale nad miejscowością Alpiyska Polyana. Schron jest małą, nie wyposażoną chatą do której dostać się można tylko za pomocą liny. W najwyższym punkcie znajduje się pomnik „Septemwriytsi”, poświęcony ofiarom powstania z 1923 r. Na przeciwległej skale góruje duży krzyż, upamiętniający poległych wspinaczy. Każdego roku odbywa się tutaj wspólna modlitwa.

W regionie znajdują się także liczne jaskinie, z których najbardziej znana to Temnata Dupka. Jest to czteropoziomowa jaskinia, jedna z najdłuższych w Bułgarii.

Po siedmiu dniach wędrówki dotarłem do Bałkanów Centralnych. Rozciągają się one od przełęczy Zlatishki do przełęczy Vratnika (Zhelezni Vrata).
Ta szeroka część Bałkanów (ponad 200 km) charakteryzuje się dużymi wysokościami, klimatem górskim, otwartymi wietrznymi grzbietami, trudnym terenem i zimą obszarami lawinowymi. Trasy turystyczne są trudniejsze. Schroniska są położone od siebie w sporych odległościach. Centralne Bałkany to również park narodowy i skarbiec dzikiej przyrody.
Bogactwo kwiatowe reprezentuje1900 gatunków roślin wyższych, z których 13 to gatunki endemiczne, a ponad 200 to zioła. Jeśli kochacie zwierzęta - tutaj możecie natknąć się na niedźwiedzie, jelenie, dziki, kozy, liczne ptactwo oraz dziesiątki gatunków motyli.
Od stuleci hoduje się tutaj bydło i owce, a regionalny ser jest słynną wizytówką Bułgarii.

Bardzo wyrazistego zapachu kwiatów, nie da się nie zauważyć podczas tej wędrówki, szczególnie w rejonach rezerwatu przyrody „Tsarichina”, który rozciąga się na północnych zboczach szczytu Vezhen i obejmuje dział wodny rzeki Bolovandzika o powierzchni 33km. Rezerwat jest samowystarczalnym ekosystemem, dlatego został ogłoszony rezerwatem biosfery w ramach programu UNESCO „Człowiek i biosfera”. Jego nazwa pochodzi od ognistego kwiatu Geum (odmiany kuklika), który lokalni mieszkańcy nazywają „carskim” lub „kwiatem polarnym cara”.

Zbliżając się do Chaty Echo można dostrzec szczyt Yumruka (1818 m npm), który oferuje jeden z najrozleglejszych widoków w Bułgarii. „Yumruka” znaczy „pięść” i można to zauważyć przyglądając się z daleka formacji skalnej - wyraźnie zarysowuje się w kształt zaciśniętej pięści. Zbocze północne jest zabezpieczone metalową liną, która stanowi ułatwienie dla turystów.
Kolejnym ciekawym punktem na trasie jest Łuk Wolności, usytuowany na szczycie Goraltepe (1550 m), na wschód od przełęczy Beklemeto. Wykonany z betonu i wysoki na 35 m, poświęcony jest radzieckim wyzwolicielom.

Dziesiąty dzień wędrówki i najtrudniejszy etap do pokonania, pomiędzy szczytami Ambaritsa i Botev. Ta sekcja, znana jako alpejski trawers jest jednym z najpiękniejszych, ale także najbardziej niebezpiecznych miejsc w Bałkanach. Trzeba przekroczyć grzbiet górski przez najwyższe i najbardziej imponujące szczyty środkowej części Bałkanów: Ambaritsa (Vassil Levski, 2166 m), Malka Ambaritsa (2150 m), szczyt Bezimenen (2005 m), Malak Koupen (2100 m), Golyam Koupen (2169 m), Krastsite Cliff (2035 m), Kos Tenurkata (2035 m), Zhaltets (Sarakaya, 2227 m), Mlechniya Chal (Dyuzchal, 2254 m) i Botev (Yumukuk Chal - 2376 m).
Szczyty te pokonywałem z plecakiem i „duszą na ramieniu”, samiusieńki, targany silnymi wiatrami, i we mgle. To tutaj spotykają się ogromne siły północy i południa. Szczyty są atakowane przez gwałtowne trąby powietrzne, zatapiane przez ulewne deszcze, skąpane w chmurach lub gęstej mgle. Nie mówiąc o ekspozycji i trudnym, ale na szczęście ubezpieczonym w stalowe liny terenie.
Kiedy już przeszedłem ten etap i odpoczywałem przed kolejnym podejściem spotkałem Josha - Bułgara, który, podobnie jak ja, samotnie przemierzał Bałkany. Takich samotników poznałem na trasie jeszcze dwóch.

Tego dnia nie miałem już siły, aby wejść na Botev, więc rozbiłem namiot na przełęczy, by szybo przekonać się z jakimi siłami natury przyjdzie mi się zmierzyć. Nie było mi dane spokojnie zasnąć, a do wietrznych „atrakcji” dołączyła ulewa i burza. Spokojny sen przyszedł dopiero nad ranem.


Kolejnego dnia wkraczałem w Rezerwat "Djendeme”, który biegnie wzdłuż południowych zboczy szczytów Botev i Ravnets, doliny Białej Rzeki i Wąwozu Tuzha. Jest to najbardziej niedostępna część Bałkanów i dlatego jej nazwa oznacza „piekło” (z tureckiego „djendem”). Jego zbocza są niezwykle strome, wypełnione kamienistymi rynnami. Wąwozy są głębokie i niedostępne, otoczone skalistymi grzebieniami. Ze skał Raiski Skali, położonych w pobliżu Chaty Rai, spływa najwyższy wodospad w Bułgarii - Raisko Praskaloto (125 m).

Szczyt Botev (2376 m npm) jest najwyższym punktem na całej trasie, jest masywem imponującej granitowej podstawy pokrytej szerokimi pastwiskami. Przez lata szczyt ten nazywał się Yumrukchal (do 1942 r), a także szczyt Ferdynanda (1942–1946). Później nazwano go na cześć słynnego poety i rewolucjonisty Christo Boteva. Szczyt ten znajduje się na granicy dwóch stref klimatycznych i na przecięciu gwałtownych wichur. Jest to również jedno z miejsc o najniższym nasłonecznieniu - zasłany przez gęste mgły jest przez ponad 300 dni w roku. Ja miałem szczęście zobaczyć go w pełnej krasie. Na szczycie znajduje się baza wojskowa, stacja pogodowa i masz radiowy.





Powyżej miejscowości Smesite wkroczyłem w tzw. „Grzmiący Las”. To stara buczyna, gdzie wszystkie ogromne buki są pokrzywione lub zwęglone przez pioruny. Podobno skład skał usytuowanych poniżej ułatwia przewodzenie ładunków elektrostatycznych i podczas burzy pioruny uderzają jeden po drugim. Świadczą o tym także nazwy pobliskich szczytów: Groba (grób), Krasta (krzyż).
Dalej na drodze mijam kolejny relikt socjalizmu: Dom Pamięci Partii Komunistycznej. Jest to największy pomnik ideologiczny w Bułgarii, zbudowany w 1981 r. Do 1989 r. miejsce to było wyjątkowe dla komunistów, a obecnie porzucone i zamknięte. Konstrukcja domu pamięci składa się z sali ceremonialnej, przypominającą urnę na ofiarny ogień oraz wieży (wys. 70m), symbolizującej nie zwiniętą flagę partii z górującą czerwoną gwiazdą o średnicy 12 metrów.
Nocleg zaplanowałem w leśnym domu „Bulgarka”, popularnej Chacie w której bywał znany poeta Iwan Wazow. Z miejsca tego rozciąga się piękny widok na Forebalkan i dolinę Dunaju. W okolicy znajduje się także „Golemiyat Buk”, który jest naturalnym punktem orientacyjnym na szlaku. Olbrzymi, 32. metrowy buk, o śrdenicy pnia poda 3 m, liczy ponoć pięć wieków.
Niestety „Bulgarka” była zamknięta, zapewne w związku z pandemią i zmuszony byłem szukać innego miejsca spoczynku. Zaopatrzywszy się w wodę ruszyłem do kolejnej ostoi na mapie. Nie uśmiechało mi się schodzić w dół, by kolejnego dnia znów wspinać się pod górę, ale widmo wygodnego łóżka, prysznica i zimnego piwa sprawiły, że ruszyłem w drogę.
Na werandzie stało dwóch mężczyzn, więc zacząłem recytować swoją standardową formułkę: „Ja nie gaworia bulgarski. Az sum ot Polsza...”. Na co jeden z mężczyzn: „no to mów po polsku”. Okazało się, że to Bułgar, którego żona jest Polką. I tak to nieoczekiwanie mogłem porozmawiać w swoim ojczystym języku. Miałem farta, bo miejsce to także byłoby zamknięte, gdyby nie grupka polsko-bułgarskich turystów, z którymi wcześniej umówił się gospodarz.



                  


Kolejnego dnia dotarłem do przełęczy Vratnik, gdzie zaczyna się ostatni etap szlaku - Balkan East.Te dni to przedzieranie się przez gęste lasy, co było dość przytłaczające. Brak wody na trasie (wyschnięte źródła) powodował, że musiałem forsować dużo dłuższe dystanse w jej poszukiwaniu. Czasami las był tak gęsty, że światło słoneczne ledwo przechodziło przez jego baldachim. Region jest znany z historii o tragicznym zaginięciu czworga dzieci w lesie "Temnata Gora" na początku ubiegłego wieku. Ta historia jest wciąż pamiętana i opowiadana.
Byłem zmuszony spać w namiocie i kiedy obudziłem się w nocy, nie widziałem własnej ręki. Dźwięki, które dobiegały z głębi lasu były także, delikatnie mówiąc, niepokojące i aby nie stresować się bardziej wsadziłem zatyczki do uszu i zmęczony trudami dnia po prostu „odpłynąłem”.

14. dnia wędrówki dotarłem do cywilizacji. Koteł to niewielkie miasteczko położone we wschodniej Starej Płaninie. Powstało w początkach panowania tureckiego, kiedy wielu mieszkańców szukało schronienia przed najeźdźcą w niedostępnych miejscach. Z Koteła pochodzi wiele wybitnych postaci odrodzenia, a także hajduków, czetników i powstańców. Miasto niegdyś zbudowane było z drewna, w które obfitują tutejsze lasy, niestety częste pożary siały spustoszenie. Dziś można zobaczyć jeszcze kilka zachowanych domostw.
Już po drodze planowałem listę zakupów w sklepie i menu na kolację. Zwykle posilałem się pożywnymi zupami w Chatach mijanych po drodze. Szczególnie do gustu przypadła mi „leszta czorba” - zupa z soczewicy. Ale kiedy na drodze pojawił się sklep, zamarzyłem o smaku pieczywa, nabiału, warzyw i owoców, a także czekolady, orzechów, lodów... eh objadłem się za wszystkie czasy.
Zastanawiałem się także nad zakupem butów, ale te zaopatrzone w nowe szwy trzymały się całkiem nieźle i stwierdziłem, że do końca trasy powinny wytrzymać.
Ostatnie etapy szlaku są dość ciężkie - długie dystanse w upiornym słońcu i wyschnięte źródła. Dwa razy byłem w krytycznej sytuacji, a musiałem „pociągnąć” dystans 47 km. To bardzo wycieńczające. Na szczęście na drodze można spotkać przyjazne dusze, jak pewne turecko-bułgarskie małżeństwo, które poczęstowało mnie herbatą i obdarowało warzywami. Po drodze mijałem osady cygańskie i małe wsie, nad którymi górowały meczety i minarety.


„Mam Anioła Stróża” – tak napisałem 16 dnia w relacji na facebooku (facebook.com/zahoryzontdomu). Spotykaliśmy się wielokrotnie na trasie. Był bardzo uczynny i pomógł mi kilka razy. To Bułgar o imieniu Angel. Nieoczekiwanie spotkaliśmy się również we wsi Kozichino.
Kozichino leży na grzbiecie góry Eminska, ok 32 km na północ w linii prostej od Burgas.
Nazwa pochodzi od tureckiego słowa „erk-en-getch”, które w wymowie brzmi „erketch" i oznacza "przejście” lub „szybko odejdź”. Jak powiadają miejscowi „Żaden Turek nigdy nie spędził tu nocy, a jeśli tak, to nie zobaczył świtu”. Mieszkańcy stanowią jednorodną grupę chrześcijańskich Bułgarów. Mają swój specyficzny dialekt, folklor i kostiumy.
Atrakcją Kozichino jest działający wiatrak, obecnie będący częścią kompleksu hotelowego zbudowanego w tradycyjnym stylu. Działa tu również podobno najstarsza maszyna do produkcji lemoniady w Bułgarii (z 1880 roku). Ale jej niestety nie widziałem.

Jak się okazało – dość szybko - po osiemnastu dniach wędrówki, szczęśliwie dotarłem do najdalej wysuniętego na wschód Przylądka Emine. Znajduje się tutaj baza wojskowa i latarnia morska. Ma ona 9,5 metra wysokości i można ją dostrzec z odległości 20 mil na morzu.

                        


W tym ostatnim dniu również towarzyszył mi Angel. Teraz już bez plecaków, bo zakwaterowaliśmy się w odległej nieopodal (10 km) miejscowości Banya. Pozbyliśmy się zabranych na początku drogi (w Kom) kamieni i wykąpaliśmy się w Morzu Czarnym. Trudno było uwierzyć, że to już koniec. Cieszyłem się niezmiernie, a nazajutrz wracałem do Burgas na zasłużony odpoczynek i nabranie odrobiny masy. A dla tych śledzących historię moich butów, odpowiem, ze przetrwały i wróciły ze mną do kraju. Teraz może wystawię je na jakąś aukcję charytatywną :)



Post Scriptum (zanim zapomnę).

Kiedy kończysz dzienny etap i leżysz wygodnie na macie lub schroniskowym łóżku, szybko zapominasz o bólu kolan, ud, łydek, barków i trudach całego dnia. Liczy się zacienione schronienie z dostępem do wody i ciepły posiłek.

Każdego dnia wstajesz o świcie, by choć przez parę godzin nie iść w spiekocie słońca. Dźwigasz 15 kg plecak przez 8-12 godzin dziennie po trudnym terenie w górę i dół (1200-1800 m przewyższenia). Szukasz źródeł wody na trasie, by ugasić pragnienie i zrobić pranie. Nocujesz w różnych dziwnych miejscach w towarzystwie zwierząt. Gotujesz obiad, parzysz herbatę, opatrujesz rany i planujesz kolejny dzień. Zmęczenie jest wielkie, a zapotrzebowanie na kalorie i wodę ogromne. Bywa i tak, że GPS Cię zawiedzie, albo szlak się zmienił. Wtedy samotnie błądzisz po trudnym terenie, na eksponowanych półkach, w gęstym lesie, kaleczony cierniami i zadajesz sobie pytanie: czy ja stąd wyjdę? Żywej duszy dookoła, jak gdzieś spadnę to koniec. Trzeba zachować zimną krew, ocenić sytuację i wyjść z opresji.

To wszystko sprawia, że zastanawiasz się czy warto i po co.

Wysiłek, spiekota, przewyższenia, bród, pot, dźwiganie plecaka, niedojedzenie, niedospanie, błądzenie, deszcz, przemoczone buty, samotność, czarne paznokcie u stóp, odciski, bąble - to wszystko codzienność, która hartuje ducha i ciało.

Gdyby nie piękne gwieździste noce, metafizyczne doznania, medytacja, obcowanie z naturą, zapach kwiatów, cisza, nieoczekiwane spotkania, nowe przyjaźnie, to nie miałoby sensu.

A jeśli dołożysz do tego intencje, to całe przejście ma moc, która utrzymuje Cię w nadziei przez cały czas.

Więc zanim wyruszysz w swoją drogę czytelniku rozważ, czy warto?


Komentarze

  1. Cieszę się, że trafiłam na Twój blog i Twoje relacje z tak wielu ciekawych miejsc. Rozważamy z mężem przejście szlaku Kom-Emine latem, ze szlaków długodystansowych mamy za sobą GSB, GSŚ i wiele szlaków "pętelek" - zazwyczaj jedno/parodniowych. Zastanawiam się, czy bałkański szlak będzie w zasięgu moich możliwości, jak oceniasz jego trudność ... Najbardziej mnie zastanawia dostęp do wody pitnej na szlaku, bo cywilizacji nie ma po drodze zbyt często, a dźwiganie ekwipunku, jedzenia i dodatkowych litrów wody to nie lada wyzwanie....Jak jest z dostępnością schronisk po drodze? Bierzemy oczywiście namiot, ale schroniskowa łazienka czy jadłodajnia to marzenie i główny punkt na szlaku ;) Będę wdzięczna za dodatkowe wskazówki :) Pozdrawiam serdecznie! Ania.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

MADERA - wyspa wiecznej wiosny

La Gomera, szlak GR132 w tydzień.

EKWADOR