BAŁKANY – wędrówka z dwoma kamieniami
Państwo Środka - Chiny. Trasa wiodła
z …. do ..., tak naprawdę szerokim łukiem omijając Wuhan...
I tak właściwie mogłaby się
zaczynać moja relacja, gdyby pandemia nie rozmyła planów i
przekierowała myśli na inne tory. Mój wakacyjny samolot zmienił
trajektorię lotu.
Bałkany były na liście moich marzeń już
od dawna, ale teraz nieoczekiwanie wybiły się na pierwszą pozycję.
Rok temu prowadziły mnie japońskie „krzaczki”, a teraz wszystko na to wskazywało, że będzie to cyrylica – jak się okazuje znajomość jej bardzo się przydała.
Moim celem stał się szlak Kom –
Emine. Jest to końcowy odcinek europejskiego E3, który łączy
Ocean Atlantycki z Morzem Czarnym. Jego długość to około 650 km,
a czas potrzebny na jego przebycie waha się w przedziale 20-25 dni
latem. Trasa wiedzie przez Bałkany Zachodnie, Centralne i Wschodnie,
pokonując po drodze duże przewyższenia i zdobywając ponad 100
staropłanińskich szczytów. Zwyczajem tego szlaku jest to, aby
zabrać ze sobą w dalsza drogę dwa kamyki z pierwszego szczytu.
Jeden donieść do Morza Czarnego i tam go utopić, zaś drugi
zachować na pamiątkę.
Pierwszego przejścia tej trasy dokonał
w 1933 r. bułgarski podróżnik i badacz Paweł Deliradew.
Początkiem szlaku jest szczyt Kom,
rozciągający się tuż przy granicy Serbskiej.
Najszybciej i
najbliżej dostać się tam można bezpośrednim lotem do Sofii,
dalej autobusem do wsi Berkowic, a stamtąd na szczyt. Niestety
lotnisko w Sofii było zamknięte i musiałem polecieć na drugi
koniec Bułgarii do Burgas. Stamtąd udać się nocnym pociągiem do
stolicy i dalej autobusem. Trudno było porozumieć się z kimkolwiek
na temat miejsca odjazdu i zakupu biletu, dopiero za szóstym
podejściem pomógł mi uczynny taksówkarz. Najpierw, rzecz jasna,
chciał mnie namówić na kurs swoim autem. Przy okazji wspomnę o
cenniku usług taxi: ok. 2 lewy za 1 km, czyli jakieś 5 zł. Z
cenami kursów zaznajomiłem się już w Burgas, gdzie musiałem
zakupić gaz do kuchenki. Najbliższy sklep oddalony był o 15 km, a
do jego zamknięcia pozostało 30 min.
Wystartowałem. Kiedy dotarłem na
wierzchołek góry Kom była już dość późna pora, a czekało
mnie jeszcze długie zejście, więc żwawo zabrałem się do
pokonywania terenu. Pech podesłał na moją drogę wystający korzeń
- rozwaliłem buta, a chwilę potem drugiego. Tak właśnie,
pierwszego dnia uszkodziłem obuwie, dedykowane do trudnego
trekkingu. Znany model z grubą amortyzującą podeszwą, co przy
wędrówce z plecakiem odciąża znacznie kolana i poprawia komfort
marszu. Buty nie były nowe, ale liczyłem, że dadzą radę jeszcze
przejść ze mną te 650 km. Opcjonalnie w plecaku pozostały tylko
klapki. Przerwała się zabezpieczająca siatka i teraz przez
rozwarte, ziejące dziury jaśniały moje seledynowe skarpetki.
Czynność wytrzepywania piachu i ziemi po drodze stała się
nagminna, a otwory zdawały się powiększać.
Po zejściu w
dolinę i rozbiciu namiotu przystąpiłem do reperacji obuwia,
dysponując igłą z nićmi
i łatkami z klejem do materaca. Igła
przy trzecim szwie się złamała i tak oto pozostało ostatecznie
klejenie. Zabieg się powiódł, ale trwałość reparacji
pozostawała niewiadomą. Najbliższa wioska miała się pojawić
dopiero za 14 dni.
Kolejnego dnia dotarłem do Chaty w Trastenie, gdzie nadal można zobaczyć pozostałości z klasztoru Świętego Panteleymona, ufundowanego przez uczniów Cyryla i Metodego. Legenda głosi, że region słynie od stuleci z wysokiej jakości wina malinowego i że znaczna część pielgrzymów przybywała tutaj głównie po to, by spróbować pysznego trunku. Ponoć tajemny przepis był znany tylko mnichom. Tradycja nadal jest kultywowana, a do produkcji wina wykorzystuje się owoce z pobliskich krzewów. Czyste powietrze, położenie, słońce i górska woda to tylko część warunków, które przyczyniają się do wyjątkowego smaku tego boskiego napoju.
Nie omieszkałem go spróbować i ja :)
Wiele nazw mijanych szczytów ma swoje legendy, jak np. szczyt Murgash. Ta brzmi tak:
Dawno, dawno temu była sobie piękna dziewczyna, ciesząca się miłością wielu, którzy chcieli się z nią żenić. Ale ona czekała na tego wyjątkowego i postawiła wyzwanie: „Poślubię tego, który zaniesie mnie na najwyższy szczyt” - stąd wniosek, że przedkładała siłę nad inne męskie walory. Zaczęła się rywalizacja. Zjeżdżali śmiałkowie odurzeni jej urodą, lecz wszyscy padali wyczerpani w połowie drogi. Aż pewnego dnia we wiosce pojawił się dzielny chłopak imieniem Murgash. Kierowany miłością i adrenaliną, szybko wspiął się na szczyt z ukochaną na rękach, ale gdy tylko osiągnął cel, padł na ziemię martwy. Wtedy to miejscowi ludzie postanowili nazwać szczyt jego imieniem. Tak więc pannica wykończyła niejednego.
Inna opowieść dotyczy szczytu Kukli, który składa się z wąskiego grzebienia, tworzącego cztery „żałobne” wierzchołki. Najwyższy ma 1785 m. Legenda głosi, że podczas tradycyjnego spotkania, zwanego "sedyanką" dziewice rzucały wyzwanie chłopcom ze wsi, że poślubią tego, który wespnie się na skalisty szczyt nocą i zostawi tam swój znak. Ponieważ chętnych nie było, to jedna z dziewek postanowiła sama wyręczyć ukochanego. Kiedy już schodziła, umieściwszy na wierzchołku swój symbol. Coś zaczęło ciągnąć ją za spódnicę, była to „samodiwa” (leśna nimfa) i chwilę potem dziewka straciła równowagę i poleciała w otchłań.Od tamtej pory miejscowi nazywają szczyt Todorini Kukli (Kukli oznacza różdżkę).
Bałkany Zachodnie budzą moje skojarzenia z naszymi Tatrami
Zachodnimi i Bieszczadami, tyle że w większym rozmiarze. Przyjemnie
się po nich wędruje, choć przewyższenia są znaczne. Przez
pierwsze pięć dni pogoda sprzyjała i pomimo upałów cały czas
wiał orzeźwiający, chłodny wiaterek. Mogłem powiedzieć, że
góry mam wyłącznie dla siebie. Przez ten czas nie spotkałem żywej
duszy na drodze, poza dzikimi końmi.
Infrastruktura nie zachwyca, ale trzeba
przywyknąć do turystycznego standardu Bułgarii. Szarotka jest
symbolem bułgarskiego ruchu turystycznego i Mountain Rescue Service.
Oceny schroniska pod względem komfortu i świadczonych usług
dokonuje się w oparciu o system liczby kwiatów szarotki, podobnie
jak gwiazdki stosowane w przemyśle hotelarskim. Za nocleg na łóżku
średnio trzeba zapłacić od 25-50 zł, a w Guest House około 90
zł.
Miałem ze sobą mały namiot 0,9 kg i trochę żywności
liofilizowanej - byłem poniekąd samowystarczalny.
Z tubylcami
trudno się porozumieć, choć pozostałość podstawówkowej
edukacji rosyjskiego zdecydowanie się przydaje. Gdzieniegdzie natura
pożera znaki, ale szlak jest w miarę dobrze oznakowany. Podobnie
jak u nas czerwony ślad na białym tle, a na graniach długie
wbetonowane tyczki.
Ciekawym punktem na trasie i ważnym
dla środowiska wspinaczkowego jest Wąwóz Iskar, zwany również
„Wielkim Bułgarskim Kanionem”. Jest jedynym miejscem w Bułgarii,
w którym rzeka przepływa przez góry. Nad rzeką wznoszą się
Lakatnishki - 300m wapienne skały. To tutaj w latach 30. XIX w
wspinali się pierwsi bułgarscy alpiniści. Nazwa skał pochodzi od
swoistego zakrętu, który tworzy tu rzeka - w kształcie łokcia
(bułg. „lakat”).
Jednym z symboli skał Lakatnishki jest schronisko „Orlovo Gnezdo” (Gniazdo Orła), usytuowane na pionowej skale nad miejscowością Alpiyska Polyana. Schron jest małą, nie wyposażoną chatą do której dostać się można tylko za pomocą liny. W najwyższym punkcie znajduje się pomnik „Septemwriytsi”, poświęcony ofiarom powstania z 1923 r. Na przeciwległej skale góruje duży krzyż, upamiętniający poległych wspinaczy. Każdego roku odbywa się tutaj wspólna modlitwa.
W regionie znajdują się także liczne jaskinie, z których najbardziej znana to Temnata Dupka. Jest to czteropoziomowa jaskinia, jedna z najdłuższych w Bułgarii.
Po siedmiu dniach wędrówki dotarłem
do Bałkanów Centralnych. Rozciągają się one od przełęczy
Zlatishki do przełęczy Vratnika (Zhelezni Vrata).
Ta szeroka
część Bałkanów (ponad 200 km) charakteryzuje się dużymi
wysokościami, klimatem górskim, otwartymi wietrznymi grzbietami,
trudnym terenem i zimą obszarami lawinowymi. Trasy turystyczne są
trudniejsze. Schroniska są położone od siebie w sporych
odległościach. Centralne Bałkany to również park narodowy i
skarbiec dzikiej przyrody.
Bogactwo kwiatowe reprezentuje1900
gatunków roślin wyższych, z których 13 to gatunki endemiczne, a
ponad 200 to zioła. Jeśli kochacie zwierzęta - tutaj możecie
natknąć się na niedźwiedzie, jelenie, dziki, kozy, liczne ptactwo
oraz dziesiątki gatunków motyli.
Od stuleci hoduje się tutaj
bydło i owce, a regionalny ser jest słynną wizytówką Bułgarii.
Bardzo wyrazistego zapachu kwiatów,
nie da się nie zauważyć podczas tej wędrówki, szczególnie w
rejonach rezerwatu przyrody „Tsarichina”, który rozciąga się
na północnych zboczach szczytu Vezhen i obejmuje dział wodny rzeki
Bolovandzika o powierzchni 33km. Rezerwat jest samowystarczalnym
ekosystemem, dlatego został ogłoszony rezerwatem biosfery w ramach
programu UNESCO „Człowiek i biosfera”. Jego nazwa pochodzi od
ognistego kwiatu Geum (odmiany kuklika), który lokalni mieszkańcy
nazywają „carskim” lub „kwiatem polarnym cara”.
Zbliżając się do Chaty Echo można
dostrzec szczyt Yumruka (1818 m npm), który oferuje jeden z
najrozleglejszych widoków w Bułgarii. „Yumruka” znaczy „pięść”
i można to zauważyć przyglądając się z daleka formacji skalnej
- wyraźnie zarysowuje się w kształt zaciśniętej pięści. Zbocze
północne jest zabezpieczone metalową liną, która stanowi
ułatwienie dla turystów.
Kolejnym ciekawym punktem na trasie
jest Łuk Wolności, usytuowany na szczycie Goraltepe (1550 m), na
wschód od przełęczy Beklemeto. Wykonany z betonu i wysoki na 35 m,
poświęcony jest radzieckim wyzwolicielom.
Dziesiąty dzień wędrówki i
najtrudniejszy etap do pokonania, pomiędzy szczytami Ambaritsa i
Botev. Ta sekcja, znana jako alpejski trawers jest jednym z
najpiękniejszych, ale także najbardziej niebezpiecznych miejsc w
Bałkanach. Trzeba przekroczyć grzbiet górski przez najwyższe i
najbardziej imponujące szczyty środkowej części Bałkanów:
Ambaritsa (Vassil Levski, 2166 m), Malka Ambaritsa (2150 m), szczyt
Bezimenen (2005 m), Malak Koupen (2100 m), Golyam Koupen (2169 m),
Krastsite Cliff (2035 m), Kos Tenurkata (2035 m), Zhaltets (Sarakaya,
2227 m), Mlechniya Chal (Dyuzchal, 2254 m) i Botev (Yumukuk Chal -
2376 m).
Szczyty te pokonywałem z plecakiem i „duszą na
ramieniu”, samiusieńki, targany silnymi wiatrami, i we mgle. To
tutaj spotykają się ogromne siły północy i południa. Szczyty są
atakowane przez gwałtowne trąby powietrzne, zatapiane przez ulewne
deszcze, skąpane w chmurach lub gęstej mgle. Nie mówiąc o
ekspozycji i trudnym, ale na szczęście ubezpieczonym w stalowe liny
terenie.
Kiedy już przeszedłem ten etap i odpoczywałem przed
kolejnym podejściem spotkałem Josha - Bułgara, który, podobnie
jak ja, samotnie przemierzał Bałkany. Takich samotników poznałem
na trasie jeszcze dwóch.
Tego dnia nie miałem już siły, aby
wejść na Botev, więc rozbiłem namiot na przełęczy, by szybo
przekonać się z jakimi siłami natury przyjdzie mi się zmierzyć.
Nie było mi dane spokojnie zasnąć, a do wietrznych „atrakcji”
dołączyła ulewa i burza. Spokojny sen przyszedł dopiero nad
ranem.
Kolejnego dnia wkraczałem w Rezerwat "Djendeme”, który biegnie wzdłuż południowych zboczy szczytów Botev i Ravnets, doliny Białej Rzeki i Wąwozu Tuzha. Jest to najbardziej niedostępna część Bałkanów i dlatego jej nazwa oznacza „piekło” (z tureckiego „djendem”). Jego zbocza są niezwykle strome, wypełnione kamienistymi rynnami. Wąwozy są głębokie i niedostępne, otoczone skalistymi grzebieniami. Ze skał Raiski Skali, położonych w pobliżu Chaty Rai, spływa najwyższy wodospad w Bułgarii - Raisko Praskaloto (125 m).
Szczyt Botev (2376 m npm) jest
najwyższym punktem na całej trasie, jest masywem imponującej
granitowej podstawy pokrytej szerokimi pastwiskami. Przez lata szczyt
ten nazywał się Yumrukchal (do 1942 r), a także szczyt Ferdynanda
(1942–1946). Później nazwano go na cześć słynnego poety i
rewolucjonisty Christo Boteva. Szczyt ten znajduje się na granicy
dwóch stref klimatycznych i na przecięciu gwałtownych wichur. Jest
to również jedno z miejsc o najniższym nasłonecznieniu - zasłany
przez gęste mgły jest przez ponad 300 dni w roku. Ja miałem
szczęście zobaczyć go w pełnej krasie. Na szczycie znajduje się
baza wojskowa, stacja pogodowa i masz radiowy.
Powyżej miejscowości Smesite
wkroczyłem w tzw. „Grzmiący Las”. To stara buczyna, gdzie
wszystkie ogromne buki są pokrzywione lub zwęglone przez pioruny.
Podobno skład skał usytuowanych poniżej ułatwia przewodzenie
ładunków elektrostatycznych i podczas burzy pioruny uderzają jeden
po drugim. Świadczą o tym także nazwy pobliskich szczytów: Groba
(grób), Krasta (krzyż).
Dalej na drodze mijam kolejny relikt
socjalizmu: Dom Pamięci Partii Komunistycznej. Jest to największy
pomnik ideologiczny w Bułgarii, zbudowany w 1981 r. Do 1989 r.
miejsce to było wyjątkowe dla komunistów, a obecnie porzucone i
zamknięte. Konstrukcja domu pamięci składa się z sali
ceremonialnej, przypominającą urnę na ofiarny ogień oraz wieży
(wys. 70m), symbolizującej nie zwiniętą flagę partii z górującą
czerwoną gwiazdą o średnicy 12 metrów.
Nocleg zaplanowałem w
leśnym domu „Bulgarka”, popularnej Chacie w której bywał znany
poeta Iwan Wazow. Z miejsca tego rozciąga się piękny widok na
Forebalkan i dolinę Dunaju. W okolicy znajduje się także
„Golemiyat Buk”, który jest naturalnym punktem orientacyjnym na
szlaku. Olbrzymi, 32. metrowy buk, o śrdenicy pnia poda 3 m, liczy
ponoć pięć wieków.
Niestety „Bulgarka” była zamknięta,
zapewne w związku z pandemią i zmuszony byłem szukać innego
miejsca spoczynku. Zaopatrzywszy się w wodę ruszyłem do kolejnej
ostoi na mapie. Nie uśmiechało mi się schodzić w dół, by
kolejnego dnia znów wspinać się pod górę, ale widmo wygodnego
łóżka, prysznica i zimnego piwa sprawiły, że ruszyłem w
drogę.
Na werandzie stało dwóch mężczyzn, więc zacząłem
recytować swoją standardową formułkę: „Ja nie gaworia
bulgarski. Az sum ot Polsza...”. Na co jeden z mężczyzn: „no to
mów po polsku”. Okazało się, że to Bułgar, którego żona jest
Polką. I tak to nieoczekiwanie mogłem porozmawiać w swoim
ojczystym języku. Miałem farta, bo miejsce to także byłoby
zamknięte, gdyby nie grupka polsko-bułgarskich turystów, z którymi
wcześniej umówił się gospodarz.
Kolejnego dnia dotarłem do przełęczy Vratnik, gdzie zaczyna się ostatni etap szlaku - Balkan East.Te dni to przedzieranie się przez gęste lasy, co było dość przytłaczające. Brak wody na trasie (wyschnięte źródła) powodował, że musiałem forsować dużo dłuższe dystanse w jej poszukiwaniu. Czasami las był tak gęsty, że światło słoneczne ledwo przechodziło przez jego baldachim. Region jest znany z historii o tragicznym zaginięciu czworga dzieci w lesie "Temnata Gora" na początku ubiegłego wieku. Ta historia jest wciąż pamiętana i opowiadana.
Byłem zmuszony spać w namiocie i kiedy obudziłem się w nocy, nie widziałem własnej ręki. Dźwięki, które dobiegały z głębi lasu były także, delikatnie mówiąc, niepokojące i aby nie stresować się bardziej wsadziłem zatyczki do uszu i zmęczony trudami dnia po prostu „odpłynąłem”.
14. dnia wędrówki dotarłem do
cywilizacji. Koteł to niewielkie miasteczko położone we wschodniej
Starej Płaninie. Powstało w początkach panowania tureckiego, kiedy
wielu mieszkańców szukało schronienia przed najeźdźcą w
niedostępnych miejscach. Z Koteła pochodzi wiele wybitnych postaci
odrodzenia, a także hajduków, czetników i powstańców. Miasto
niegdyś zbudowane było z drewna, w które obfitują tutejsze lasy,
niestety częste pożary siały spustoszenie. Dziś można zobaczyć
jeszcze kilka zachowanych domostw.
Już po drodze planowałem
listę zakupów w sklepie i menu na kolację. Zwykle posilałem się
pożywnymi zupami w Chatach mijanych po drodze. Szczególnie do gustu
przypadła mi „leszta czorba” - zupa z soczewicy. Ale kiedy na
drodze pojawił się sklep, zamarzyłem o smaku pieczywa, nabiału,
warzyw i owoców, a także czekolady, orzechów, lodów... eh
objadłem się za wszystkie czasy.
Zastanawiałem się także nad
zakupem butów, ale te zaopatrzone w nowe szwy trzymały się całkiem
nieźle i stwierdziłem, że do końca trasy powinny wytrzymać.
Ostatnie etapy szlaku są dość ciężkie - długie dystanse w
upiornym słońcu i wyschnięte źródła. Dwa razy byłem w
krytycznej sytuacji, a musiałem „pociągnąć” dystans 47 km. To
bardzo wycieńczające. Na szczęście na drodze można spotkać
przyjazne dusze, jak pewne turecko-bułgarskie małżeństwo, które
poczęstowało mnie herbatą i obdarowało warzywami. Po drodze
mijałem osady cygańskie i małe wsie, nad którymi górowały
meczety i minarety.
„Mam Anioła Stróża” – tak
napisałem 16 dnia w relacji na facebooku
(facebook.com/zahoryzontdomu). Spotykaliśmy się wielokrotnie na
trasie. Był bardzo uczynny i pomógł mi kilka razy. To Bułgar o
imieniu Angel. Nieoczekiwanie spotkaliśmy się również we wsi
Kozichino.
Kozichino leży na grzbiecie góry Eminska, ok 32 km
na północ w linii prostej od Burgas.
Nazwa pochodzi od
tureckiego słowa „erk-en-getch”, które w wymowie brzmi
„erketch" i oznacza "przejście” lub „szybko odejdź”.
Jak powiadają miejscowi „Żaden Turek nigdy nie spędził tu nocy,
a jeśli tak, to nie zobaczył świtu”. Mieszkańcy stanowią
jednorodną grupę chrześcijańskich Bułgarów. Mają swój
specyficzny dialekt, folklor i kostiumy.
Atrakcją Kozichino
jest działający wiatrak, obecnie będący częścią kompleksu
hotelowego zbudowanego w tradycyjnym stylu. Działa tu również
podobno najstarsza maszyna do produkcji lemoniady w Bułgarii (z 1880
roku). Ale jej niestety nie widziałem.
Jak się okazało – dość szybko -
po osiemnastu dniach wędrówki, szczęśliwie dotarłem do najdalej
wysuniętego na wschód Przylądka Emine. Znajduje się tutaj baza
wojskowa i latarnia morska. Ma ona 9,5 metra wysokości i można ją
dostrzec z odległości 20 mil na morzu.
W tym ostatnim dniu również
towarzyszył mi Angel. Teraz już bez plecaków, bo zakwaterowaliśmy
się w odległej nieopodal (10 km) miejscowości Banya. Pozbyliśmy
się zabranych na początku drogi (w Kom) kamieni i wykąpaliśmy się
w Morzu Czarnym. Trudno było uwierzyć, że to już koniec.
Cieszyłem się niezmiernie, a nazajutrz wracałem do Burgas na
zasłużony odpoczynek i nabranie odrobiny masy. A dla tych
śledzących historię moich butów, odpowiem, ze przetrwały i
wróciły ze mną do kraju. Teraz może wystawię je na jakąś
aukcję charytatywną :)
Post Scriptum (zanim zapomnę).
Kiedy kończysz dzienny etap i leżysz wygodnie na macie lub schroniskowym łóżku, szybko zapominasz o bólu kolan, ud, łydek, barków i trudach całego dnia. Liczy się zacienione schronienie z dostępem do wody i ciepły posiłek.
Każdego dnia wstajesz o świcie, by choć przez parę godzin nie iść w spiekocie słońca. Dźwigasz 15 kg plecak przez 8-12 godzin dziennie po trudnym terenie w górę i dół (1200-1800 m przewyższenia). Szukasz źródeł wody na trasie, by ugasić pragnienie i zrobić pranie. Nocujesz w różnych dziwnych miejscach w towarzystwie zwierząt. Gotujesz obiad, parzysz herbatę, opatrujesz rany i planujesz kolejny dzień. Zmęczenie jest wielkie, a zapotrzebowanie na kalorie i wodę ogromne. Bywa i tak, że GPS Cię zawiedzie, albo szlak się zmienił. Wtedy samotnie błądzisz po trudnym terenie, na eksponowanych półkach, w gęstym lesie, kaleczony cierniami i zadajesz sobie pytanie: czy ja stąd wyjdę? Żywej duszy dookoła, jak gdzieś spadnę to koniec. Trzeba zachować zimną krew, ocenić sytuację i wyjść z opresji.
To wszystko sprawia, że zastanawiasz się czy warto i po co.
Wysiłek, spiekota, przewyższenia, bród, pot, dźwiganie plecaka, niedojedzenie, niedospanie, błądzenie, deszcz, przemoczone buty, samotność, czarne paznokcie u stóp, odciski, bąble - to wszystko codzienność, która hartuje ducha i ciało.
Gdyby nie piękne gwieździste noce, metafizyczne doznania, medytacja, obcowanie z naturą, zapach kwiatów, cisza, nieoczekiwane spotkania, nowe przyjaźnie, to nie miałoby sensu.
A jeśli dołożysz do tego intencje, to całe przejście ma moc, która utrzymuje Cię w nadziei przez cały czas.
Więc zanim wyruszysz w swoją drogę
czytelniku rozważ, czy warto?
Cieszę się, że trafiłam na Twój blog i Twoje relacje z tak wielu ciekawych miejsc. Rozważamy z mężem przejście szlaku Kom-Emine latem, ze szlaków długodystansowych mamy za sobą GSB, GSŚ i wiele szlaków "pętelek" - zazwyczaj jedno/parodniowych. Zastanawiam się, czy bałkański szlak będzie w zasięgu moich możliwości, jak oceniasz jego trudność ... Najbardziej mnie zastanawia dostęp do wody pitnej na szlaku, bo cywilizacji nie ma po drodze zbyt często, a dźwiganie ekwipunku, jedzenia i dodatkowych litrów wody to nie lada wyzwanie....Jak jest z dostępnością schronisk po drodze? Bierzemy oczywiście namiot, ale schroniskowa łazienka czy jadłodajnia to marzenie i główny punkt na szlaku ;) Będę wdzięczna za dodatkowe wskazówki :) Pozdrawiam serdecznie! Ania.
OdpowiedzUsuń