Piekarnik


Nastał czas „piekarnika". Ktoś tam u góry podkręcił ogrzewanie i było delikatnie mówiąc nieznośnie. (35 stopni w cieniu). Rano jeszcze jakoś można było się „turlać", ale po południu to już patelnia. Trzeba uciekać w zielone i niebieskie na mapie, bo przegrzać się jest bardzo łatwo. Pot zalewa skronie, każdy kilometr jest męką, a 5 litrów płynów do pochłonięcia to norma. Na szczęście są miejsca, gdzie można się schłodzić i rozbić obóz, np. cmentarz. Pośrodku, na górce znajdował się duży skwer, zadaszony pnączami roślin, a obok czyściuteńkie sanitariaty. Na szczęście nie byłem niepokojony przez złe duchy. No, może miałem trochę nietypowe sny.
Na szlaku poznałem Dunkę - Mette i razem szliśmy do kolejnych świątyń. Po drodze zahaczyliśmy o przydrożny piknik wakacyjny, gdzie poczęstowano nas makaronem, który musieliśmy złapać sobie sami pałeczkami w rynnie z bambusa. Taka atrakcja. Przy 59 świątyni nasze drogi się rozeszły. Ja poszedłem szukać noclegu nad morzem, a Mette jeszcze kilka km do swojego hostelu. Dzień był upiornie upalny, więc kąpiel w morzu była bardzo orzeźwiająca. No i nie lada gratka - prysznice w kabinach przy plaży. I co dziwne w nocy nie było komarów.









Komentarze

Popularne posty z tego bloga

MADERA - wyspa wiecznej wiosny

La Gomera, szlak GR132 w tydzień.

EKWADOR