La Gomera, szlak GR132 w tydzień.
Na Gomerze są dwie trasy GR: 131 krótsza, przecinająca wyspę z południowego wschodu na północ i GR 132, dłuższa biegnąca dookoła wyspy. Tę pierwszą trasę można zrobić w 3 dni, natomiast ta druga jest dłuższa i podzielona jest na 8 etapów. Ale wytrawni piechurzy mogą ją zrobić nieco szybciej, np. w 5 dni. Trzeba jednak pamiętać o wodzie, bo ta występuje na wyspie w nielicznych miejscach, a suchy, tropikalny klimat, wysokie temperatury potrafią mocno wyczerpać wędrowca.
O poparzenia skóry, czy odwodnienie nietrudno, dlatego namawiam, aby na szlak wyruszać bardzo wcześnie i uzupełniać wodę gdzie tylko można.
Szlak ma długość około 120-130 kilometrów w zależności od wybranego wariantu. Często podchodzimy głębokimi i długimi wąwozami (z hiszpańskiego barranco), potem stromymi, skalistymi klifami, by za chwilę zejść do poziomu oceanu. Ale na szczęście po drodze możemy nacieszyć oczy dziką i niezwykle piękną przyrodą.
Biwakowanie oficjalnie jest
zakazane, ale można to czynić, stosując się do ogólnie
przyjętych zasad, jak rozbijanie namiotu w ustronnym miejscu o
zmroku i zwijanie go o poranku, tak, by nie pozostawić po sobie
śladu i by nie naruszyć przyrody.
Zagrożeniem w tym suchym
klimacie jest także ogień. W
2012 roku strawił on ponad cztery tysiące hektarów, czyli ok 11 %
całej powierzchni wyspy. Ucierpiał unikatowy las laurowy i
ewakuowano jedną czwartą mieszkańców. Zaprószyć ogień nie jest
trudno, przekonał się o tym w
2016 roku pewien 27-latek, który spowodował pożar na sąsiedniej
wyspie La Palmie. Otóż wpadł on na genialny pomysł, aby spalić
papier toaletowy, którym się wcześniej podcierał. Niestety ogień
wymknął mu się spod kontroli i szybko rozprzestrzenił na obszarze
niemal 5 tys. hektarów. W walce z pożarem zginął wtedy leśniczy.
Dlatego uważajcie gdzie gotujecie i jak używacie kuchenki.
Tyle ogólnych informacji, a teraz przejdźmy do szczegółów.
Bilety na południowe lotnisko Teneryfy warto kupić z wyprzedzeniem, aby uzyskać jak najniższa cenę.
Obecnie trzeba na lotnisku okazać test zrobiony w ciągu 72 godzin od daty wylotu. Cena klasycznego testu PCR wynosi 450zł z tłumaczeniem w j.ang, ale Hiszpanie honorują także test RT-LAMP, który można zrobić np. na lotnisku w Balicach za 200zł. Trochę to skomplikowane, bo lot miałem wykupiony z Warszawy, a mieszkam w Tarnowie. Pojechałem zatem pociągiem na 2 dni przed wylotem na Balice i tam zrobiłem test. W drodze powrotnej już otrzymałem link do dokumentu z negatywnym wynikiem. Dalej trzeba na 48 h przed wylotem zrobić prerejestrację w Internecie (str min zdrowia Hiszpanii), aby otrzymać QR kod upoważniający do wjazdu na wyspę. Musimy podać tam kilka informacji nt. naszego zdrowia, miejsca pobytu i ewentualnych kontaktów z chorymi osobami. Pełne zaszczepienie nie zwalnia nas z w/w obowiązków. Natomiast po powrocie do Polski owszem przydaje się zaświadczenie o zaszczepieniu, które zwalnia nas z kwarantanny. Wiele osób było zaskoczonych tym faktem po zejściu z samolotu do hali lotniska, gdzie wszyscy byli kontrolowani przez mundurowych. Ci, którzy nie mieli kompletu szczepień, ani zrobionego testu w Hiszpanii, musieli go wykonać teraz na własny koszt.
Pamiętajcie też, aby wykupić wcześniej przez Internet bilet na prom: z
Los Cristianos na Teneryfie do San Sebastian na la Gomerze. Koszt w 2 strony to ok 400 zł. Kursują dwie linie Armas i Fred Olsen.
Lot z Warszawy na
Teneryfę trwa ok 6 h. Jest różnica w czasie pomiędzy Polską, a
Wyspami Kanaryjskimi 1 godziny. Z lotniska musimy się udać
autobusem na wybrzeże, gdzie cumują promy.
Aby kupić bilet,
musimy zaopatrzyć się w plastikową kartę w automacie na
przystanku i nabić ją kwotą ok 3 euro. Tutaj na szczęście
dyżuruje pomocna pani, która szybko przeprowadza nas przez ten
proces. Autobus odjeżdża ze stanowiska 32. Do Los Cristianos
dojeżdżamy w ok 20 min. Tam możemy w oczekiwaniu na prom
pozwiedzać miasto, zjeść lokalne hiszpańskie przekąski i kupić
kartusz z gazem na stacji BP. Potem już udajemy się na wybrzeże i
czekamy na rejs. Jeśli mamy potwierdzoną i opłaconą rezerwację
przez Internet , nie musimy nic więcej robić. Przy wejściu na
prom, pani w ładnym uniformie skanuje nasz dowód i ma zaraz
potwierdzenie, czy figurujemy na liście pasażerów. Dalej schodkami
na pokład i tam w dość luksusowych warunkach płyniemy na La
Gomerę. Nie zajmujcie miejsc na przodzie promu, bo będziecie mieli
roller- coster żołądka. Lepiej usiąść gdzieś pośrodku. Na
pokładzie są dostępne przekąski, napoje, sklep z pamiątkami, a
nawet plac zabaw dla dzieci. W całej Hiszpanii, zarówno na ulicy, w
sklepie, na promie, czy samolocie obowiązują maseczki. Obsługa
skrupulatnie tego przestrzega i upomina tych co nie mają ich
szczelnie nałożonych na nos, a w mieście są tablice informujące
o tym nakazie.
Po ok 50 minutach docieramy w końcu do San
Sebastian na Gomerze. W naszym przypadku był to ostatni prom tego
dnia i na wyspie byliśy po godz 21. Na szczęście były jeszcze
otwarte sklepy, bary i restauracje. Ceny są dość przystępne więc
zrobiliśmy małe zakupy i skierowaliśmy się do Hostelu Colon,
gdzie spędziliśmy noc. Cena 2 osobowego pokoju to ok 140zł. W
hostelu są dwuosobowe pokoje, ale nie ma kuchni i raczej nie można
niczego gotować na własnych kartuszach, bo wszędzie są czujniki
dymu.
Tuż obok hostelu znajduje się piękny Kościółek
Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny z Guadalupe (patronki La
Gomery). Wywodzi się on z pustelni zbudowanej w XV wieku, do której
należy obecna nawa główna. W XVIII wieku kościół został
rozbudowany. Wewnątrz znajdują się cenne dzieła sztuki: rzeźbione
w drewnie ołtarze oraz obrazy z XVI i XVII w. Po lewej stronie od
głównego wejścia znajduje się łukowe przejście nazywane Bramą
Przeznaczenia (Puerta del Perdón).
Drugim ciekawym obiektem
znajdującym się nieopodal na zielonym skwerze jest XV-wieczna
„Torre del Conde" – czyli Wieża
Hrabiego, która jest najstarszym zabytkiem w mieście. Zbudowana na
planie kwadratu ma ok 15 m wysokości. Wzniesiono ją na rozkaz
hrabiego La Gomery - Hernána Peraza el Viejo i miała przede
wszystkim chronić miejską elitę przed zbuntowanymi aborygenami.
Wieża niestety jest zamknięta dla zwiedzających.
Stolica
San Sebastian jest pełna pamiątek po Krzysztofie Kolumbie, który
zatrzymał się na wyspie w 1492r. przed przepłynięciem Oceanu
Atlantyckiego i odkryciem Ameryki. W budynku, w którym niegdyś
mieszkał dziś mieści się małe muzeum (Casa de Colón). Tak więc
już wiecie skąd nazwa naszego hostelu.
No więc lokujemy się
do łóżek, by kolejnego dnia, świtem wyruszyć na szlak GR
132.
Plan pierwszego dnia, zakłada przejście 30km trasy z sumą
podejść 1700 m. Wyruszamy jeszcze po ciemku i suniemy krok za
krokiem na 800 metrową przełęcz. Podejście zajmuje nam ok 3 h.
Po drodze zachwycamy się tropikalnymi roślinami, olbrzymimi
palmami i kaktusami. Wąwozy, których zbocza są poprzecinane
licznymi tarasami, przygotowanymi pod uprawy, tworzą niepowtarzalny
krajobraz.
Po przekroczeniu przełęczy wchodzimy na teren Parku
Narodowego Garajonay. Rezerwatu
znajdującego się w jednej z najbardziej pofałdowanych części
wyspy La Gomera. Z wyżyn tych schodzą wielkie wąwozy, które
nadają parkowi jego obecny niesamowity charakter. Rosną tutaj sosny
kanaryjskie, fenicki jałowiec i dzikie drzewa oliwne, a w głębi
wąwozów rosną lasy wawrzynowe.
Na
horyzoncie pojawiają się miasteczka Hermigua i Agulo. Schodzimy
niemal do poziomu morza, by po chwili znów wspinać się na kolejne
wzniesienia. Mijamy owoce mango wiszące na przydrożnych drzewach i
chłoniemy widoki. Na 30 km jest Centrum
Turystyczne Parku Narodowego Garajonay. Wewnątrz znajdują się trzy
sale wystawowe, w których znaleźć można informacje o Parku i
całej wyspie. Są
tutaj sale ekspozycyjne, film o pożarach których doświadczyła
wyspa, kawiarnia, miejsce wypoczynku i tarasy widokowe. Niestety
miejsce to jest zamykane o 16:30, a szkoda, bo to fajna miejscówka
na biwak. Idziemy zatem kilka km dalej, by tuż przy zaporze wodnej w
miejscowości Las Rosas, znaleźć
stoły piknikowe pod dwiema rozłożystymi palmami. Wygodnie możemy
zjeść kolację i rozbić namioty, a potem padamy zmęczeni trudami
całego dnia. Nawet nie zauważamy, że światło lampy oświetla to
dokładnie miejsce. Nie przeszkadza nam to jednak w głębokim śnie,
a przydaje się podczas porannej krzątaniny i zwijaniu biwaku, kiedy
jeszcze wszędzie ciemno.
Aura nam sprzyja: temp. ok 22 stopnie i
słońce za chmurami, a do tego przyjemna bryza znad oceanu. W Agulo
mijaliśmy niewielki sklepik z podstawowymi produktami. Tam
zaopatrzyliśmy się m.in. w wodę. Ale pamiętajcie, że sjesta jest
w od godz. 14 do 17 i w tym czasie wszystko jest pozamykane.
Drugi
dzień wędrówki przez Gomerę rozpoczynamy wspinaczką przez las
tropikalny, a następnie wijącymi się ścieżkami po stromych
zboczach klifów. W planie mamy dystans ok 25 km i jakieś 1600
metrów przewyższenia. Wyruszamy o wschodzie słońca, które to
pięknie oświetla wyższe partie gór. Przed nami wyrasta
majestatyczna turnia. Piękny cel dlawspinaczy.
W oddali
podziwiamy intensywnie zielone zbocza. Spotykamy na drodze samotną
dziewczynę z plecakiem i to właściwie jedyna osoba, którą
mijaliśmy na szlaku przez cały tydzień naszej wedrówki.
Po
drugiej stronie przełęczy, w malowniczej dolinie dostrzegamy
niewielkie miasteczko Vallehermoso, które znane jest z produkcji
miodu palmowego.
W centrum miasteczka znajduje się zabytkowa
starówka z tradycyjnymi pomalowanymi na biało domami. A my posilamy
się przekąskami w tutejszym sklepie, uzupełniamy wodę i znów
mozolnie wspinamy się na kolejną 800 metrową przełęcz.
Po
drodze tarasy z pięknymi widokami na rozległe błękity oceanu,
serpentyny dróg i dzikie plaże gdzieś tam w dolinie.
Niesamowicie
ukształtowane są zbocza tutejszych gór, porośnięte tropikalną
roślinnością.
I choć klimat jest suchy, a słońce mocno
doskwiera, to wszystko jest zachwycające i piękne.
Odliczamy już metry do miejsca spoczynku - wyszukanej w googlach malowniczej jaskini.
Niestety malowniczo wygląda ona jedynie na zdjęciu, a w rzeczywistości zamieszkują ją kozy.
Postanawiamy nie zakłócać ich spokoju i pocisnąć jeszcze kilka km w poszukiwaniu lepszej miejscówki na nocleg. Niestety droga prowadzi przez rozległy płaskowyż, kompletnie bez żadnego drzewa i odpowiednio zacienionego miejsca pod namiot.
Mijamy 66 km trasy i jak dostrzegamy na słupku jest to 4 etap szlaku, a nasz 2 dzień.
Docieramy do krawędzi klifu, gdzie ścieżka prowadzi już stromo w dół. Przed nami 800 metrów zejścia do miejscowości La Kalera (co po hiszp znaczy limonka).
Nie ma wyjścia, musimy schodzić w dół, forsujemy kolana i krok za krokiem zstępujemy na coraz niższe półki. Gdzieś w połowie drogi chronimy się na chwilę w cieniu, marząc o prysznicu, który tych warunkach byłby prawdziwym orzeźwieniem. Na tutejszych plażach są publiczne darmowe prysznice, więc taka wizja zachęca nas do szybkiego zejścia.
Ale zerkamy tak z ciekawości na booking.com i okazuje się, że w zasięgu jest piękny hostel z dwuosobowymi pokojami i widokiem na plażę za jedyne 88 zł. Nie zastanawiamy się zatem długo i niemal sfruwamy z dominującego nad miastem klifu w jego samo centrum.
Imponująca Valie Gran Rey (czyli Dolina Wielkiego Króla) to bez wątpienia jedno z najpiękniejszych miejsc na wyspie. Największym skarbem Valie Gran Rey są zapierające dech w piersiach widoki, jakie rozpościerają się z kilku punktów widokowych zwanych z hiszp. Mirador.
La Calera, słynie z bardzo długiej plaży z charakterystycznym czarnym piaskiem.
Na jej brzegu stoi imponujących rozmiarów posąg aborygeńskiego wojownika Hautacuperche, co w tłumaczeniu znaczy „ten, który przynosi szczęście”.
Ów wojownik związany był z piękną Iballą, która to niestety uległa wdziękom kastylijskiego zdobywcy Hernána Perazy - syna władcy Gomery. Kiedy wojownik dowiedział się o ich schadzkach zerwał pokojowy pakt z Gomerami i włócznią przebił Perazę. Co doprowadziło w konsekwencji do późniejszego buntu Gomeros.
A my, wypoczęci, świtem trzeciego już dnia wyruszamy tradycyjnie pnąc się pod górkę. Przed nami 25 km trasy i jakieś 1400 m przewyższenia. Podchodzimy znów na wysoki klif chłonąc po drodze niesamowite krajobrazy. To jest już tutaj regułą, że jednego dnia kilka razy wchodzimy na 800 metrów i schodzimy do poziomu oceanu. Trzeba po prostu przywyknąć i robić to świtem lub zmierzchem, by uniknąć odwodnienia i udaru.
Mijamy piękny punkt widokowy z kapliczką i wąską kręta drogą nad przepaścią. A tuż obok góruje charakterystyczny masyw wulkaniczny: Fortaleza de Chipude - to góra która kształtem przypomina ołtarz lub stół. Jak dowodzą badania archeologiczne, było to miejsce kultu i rytuałów Guanczów – pierwszych mieszkańców wyspy.
Przyroda cały czas zachwyca, jest tutaj na prawdę pięknie. W mijanych wąwozach rosną setki intensywnie zielonych palm, na zboczach rozciągają się tarasowe pola z uprawami warzyw i plantacje bananów.
Dochodzimy do miejscowości La Dama. Przydrożna mapa pokazuje, że tutaj kończy się 5 etap. My jednak zamierzamy kontynuować swoją wędrówkę dalej. W napotkanej „klubo-kawiarni" z symbolicznym sklepikiem zaopatrujemy się w wodę i prowiant. Obserwujemy też lokalną społeczność w czasie siesty. W okolicy nie ma żadnego sklepiku, to jedyne miejsce na trasie, gdzie można się zaopatrzyć. Niestety sklepik nie honoruje kart kredytowych, płatność tylko gotówką Euro.
Idziemy dalej, mijamy słupek z
86 km i tuż za wioską, pośród tarasów rozbijamy biwak. Miejsce
dość osobliwe, ale z pięknym widokiem na ocean.
Dzień 4. prowadzi nas przez dzikie bezdroża, pełne porzuconych gospodarstw, upraw i malowniczych jaskiń. Krajobraz na południu zmienia się jak w kalejdoskopie – surowe wąwozy, spalone słońcem stoki porośnięte aloesem, zielone doliny i wyłaniające się spomiędzy palm tradycyjne kamienne domki.
Zbaczamy nieco z trasy, by zobaczyć smocze drzewo (Dracena drago), które jest drzewem długowiecznym, silnie rozgałęzionym, ale dość wolno rosnącym. Podłużne i ostro zakończone liście tworzą gęsty, dekoracyjny pióropusz. Drzewo średnio osiąga wysokość ok. 20 metrów.
A skąd wzięła się nazwa „smocze drzewo"?
Otóż dla ludu Guanczów, pierwszych mieszkańców Wysp Kanaryjskich, drzewo to posiadało właściwości magiczne. Bowiem nacinając korę wypływa żywica, która utleniając się przyjmuje czerwonawy kolor nazywany smoczą krwią. Wiadomo już więc dlaczego drzewo to jest ogrodzone.
A my wracamy na szlak i kierujemy się do jednego z najstarszych miasteczek na wyspie i zarazem stolicy południowego regionu La Gomery, miasteczka Alajeró (Alahero). Jego ozdobą jest XVI-wieczny kościół Zbawiciela z pięknym renesansowym portalem. A dalej, na sąsiednim wzgórzu Calvario wznosi się widoczna nawet z daleka kapliczka (pustelnia) świętego Izydora.
Późnym południem docieramy w upale do Playa de Santiago, drugiej po Valie Gran Rey najważniejszej miejscowości turystycznej na wyspie. Tutaj wzdłuż głównej ulicy ciągnie się promenada z licznymi barami, restauracjami i sklepikami. W samym zaś centrum znajduje się niewielki plac, który jest ulubionym miejscem mieszkańcy, sączących sobie kawkę, obserwujących turystów, czy grając np. w domino.
Robimy krótki rekonesans i decydujemy się zakotwiczyć tutaj na noc. Miejsc pod namiot jest dostatek, ale szukamy ustronnego i zacienionego miejsca z dostępem do wody. Znajdujemy takie tuż obok boiska do siatkówki plażowej i placu zabaw.
W nocy jednak wiatr przybiera na sile i szamocze nieznośnie namiotem. Szum oceanu jest tak intensywny, że nie daje spokojnie spać. Dopiero zatyczki w uszach trochę pomagają. Rankiem następnego dnia, nieco otumanieni staramy się szybko zebrać i wyruszyć na szlak przed wschodem słońca. To już ostatni dzień naszej wędrówki i meta w San Sebastian, gdzie zamyka się krąg szlaku GR 132.
Droga się dłuży, słońce mocno przygrzewa, a wiatr poniewiera. Momentami przybiera na takiej sile, że nawet człowieka jest w stanie powalić. Mijamy 111 km, jakieś opuszczone ranczo i przechodzimy przez skalne urwisko. Nad doliną dominują poszarpane i porośnięte niską roślinnością górskie zbocza.
Schodzimy do poziomu oceanu, mijamy plaże z pustymi leżaczkami i znów wspinamy się na kolejne klify. C
zęsto mijamy tarasy porzuconych upraw, smukłe palmy kanaryjskie i tradycyjne domy tworzące małe wioski.
I to już chyba ostatni słupek na drodze wskazujący 125 km. Chwilę dalej dostrzegamy San Sebastian. Pozostaje już tylko zejść w dół i cieszyć się z ukończenia wędówki.
Znów lokujemy się w Hostelu Kolumba i następnego dnia promem, a później samolotem wracamy do Polski.
Jak już wspominałem w poprzednim odcinku na powitanie ustawił się rząd mundurowych, wpuszczając tych zaszczepionych, a tych bez żadnego zaświadczenia, kierując na boczny tor do wykonania komercyjnego testu na Covid.
I jeszcze
na koniec kilak informacji praktycznych - co zabrać na drogę do
plecaka: na pewno przyda się niewielki namiot, albo tarp, komarów
nie doświadczyliśmy, jedynie jakaś osa mnie użądliła, więc
moskitiera nie jest końieczna. Śpiwór wystarczy lekki, do tego 2
bluzki, krótkie spodenki, bielizna, 2 komplety skarpet, liofy,
przekąski, camelbag i dodatkowy pojemnik na wodę, palnik, garnuszek
do gotowania i na pewno kije trekkingowe, które przydadzą się na
stromych podejściach. Niby szlak jest dobrze oznakowany, ale są
momenty, gdzie nie jest on taki ewidentny, dlatego mapa, albo ślad
gps się przydadzą. Kurtka przeciwdeszczowa raczej nie będzie
potrzebna, ale lekka wiatrówka się przyda. No i nakrycie głowy
obowiązkowe oraz krem z filtrem UV. Dobrym pomysłem jest też wąski
i lekki ręcznik na szyję. To mój patent z Japonii. Zmoczony
chłodzi szyję, a na podejściach ociera pot. Na koniec buty –
wiadomo muszą być wygodne. Ja mam swoje ulubione buty: Hoka
Speedgoat 4. Doskonale amortyzują nierówności terenu i odciążają
kolana na zejściach. Przeszedłem w nich już niejeden szlak.
No
i to pokrótce wszystko z La Gomery. Jeśli macie jakieś pytanie, to
śmiało piszcie.
Zapraszam do śledzenia facebook i youtuba -
zaHoryzontDomu.
A tutaj link do relacji video z wyprawy:
https://youtu.be/uVhQGr5R1LQ
Komentarze
Prześlij komentarz