ISLANDIA (7dni) W poszukiwaniu zorzy polarnej, piękna dzikiej przyrody i górskich wędrówek.

Jak zwiedzać Islandię w czasie pandemii, w lutym, w środku zimy - bez tłumów turystów i za niewielkie pieniądze? Zapraszam na kolejną wyprawę w poszukiwaniu zorzy polarnej, piękna dzikiej przyrody i górskich wędrówek.

Moim wielkim marzeniem było zobaczenie zorzy polarnej, a wiadomo ta występuje najczęściej na północy i w okresie zimowym. Dokładnie rok temu odbyłem pierwszą taką wyprawę do Norwegii. Ale nie sprawdziłem wtedy faz księżyca i w Tromso znalazłem się centralnie podczas pełni, co znacznie utrudniło wytropienie i obserwację tego niesamowitego zjawiska jakim jest zorza polarna.
Ale wróćmy do podroży po Islandii w Covidowej rzeczywistości. Aby wjechać na wyspę trzeba zrobić 2 testy i odbyć pięciodniową kwarantannę - to 1 wariant, lub przedstawić dokument potwierdzający przebycie choroby (test ELISA) na który ja wjechałem. Osoby zaszczepione mogą wjeżdżać na Islandię bez testów w kraju wylotu i bez obowiązkowej kwarantanny.

Bilet z Warszawy do Reykjaviku Wizzair'em w 2 strony to koszt 400 zł, ale jeśli zdecydujecie się wziąć zapasy żywności z Polski i wykupić bagaż rejestrowany to cena wzrośnie.

Jeszcze jedna ważna rzecz na 72 godziny przed wylotem musicie dokonać prerejestracji. Na lotnisku w Keflaviku okazujecie kod paskowy, który otrzymaliście w wyniku prerejestracji i tam już was pokierują w odpowiednią bramkę.

Pierwotnie zakładałem, że Islandię będę zwiedzał sam, ale udało mi się namówić kolegę, który przyleciał kilka dni wcześniej spędzając 5 dni na kwarantannie i pracując zdalnie w Reykjaviku. Podczas kwarantanny mógł opuszczać miejsce zamieszkania na samotne spacery, byle nie korzystać z miejsc publicznych. Statystyki zachorowań w Islandii na Covid są niewielkie.


Kiedy przyleciałem do Islandii miałem już zarezerwowanego Campera. Był to ekonomiczny VW Caddy, wyposażony w rozkładane łóżko, ogrzewanie webasto, opony zimowe z kolcami i pakiet ubezpieczeń na wypadek kolizji, uszkodzeń lakieru, itp. Do tego wewnątrz znajdowało się mnóstwo skrytek na ubrania, a także zestaw naczyń, 2 kuchenki, poduszki i nawet śpiwory, ale te mieliśmy własne.
Koszt wynajmu tego właśnie campera to 1050 zł na tydzień, a z drugim kierowcą 1150zł.
Ogólne zestawienie kosztów przedstawię na końcu, ale jak sami widzicie za dom na kółkach dla 2 osób na tydzień, to wcale nie dużo. A turystów w okresie zimowym niewielu, żadnych zbędnych osób w kadrze aparatu.

Trzeba jednak monitorować przejezdność dróg i pogodę, a ta na Islandii potrafi się zmienić w ułamku sekundy. Lokalsi mówią: Jeśli jest „dupówa” poczekaj 5 minut, a zaraz się rozpogodzi
i rzeczywiście tak jest. Linki do dwóch ważnych portali: Jeden to road.is - który monitoruje przejezdność dróg, a drugi vedur.is - który pokazuje prognozę pogody, siłę wiatru, opady, itp.
Najlepiej poruszać się głównymi drogami, bo te boczne są już zarezerwowane dla napędu na 4 koła. Staraliśmy się więc nie pakować w kłopoty i wybierać te drogi, które były w naszym zasięgu. A i tak krajobraz i aura zmieniały się jak w kalejdoskopie. Na pewno trzeba zabezpieczyć się przed wiatrem, bo ten jest przeszywający i bardzo silny. Nawet jadąc autem wyczuwa się turbulencje. Nie mówiąc o otwartej przestrzeni. Trzeba uważać przy otwieraniu drzwi i trzymać się czegoś, by nie zostać zdmuchniętym np. z klifu.

A więc mieliśmy dom na kółkach i obszerny plan zwiedzania. Na mapie możecie zobaczyć miejsca, które udało nam się odwiedzić.

Na początek jednak kilka słów wprowadzenia na temat wyspy i jej mieszkańców.
Islandia jest fragmentem ciągnącego się Grzbietu Śródatlantyckiego wyniesionego ponad powierzchnię oceanu. Jest najmłodszą geologicznie częścią Europy. Charakterystycznym elementem krajobrazu jest lawa, która przybiera przeróżne kształty i kolory, zachwycając swym pięknem.
Na Islandii jest także wiele wulkanów i co jakiś czas występują erupcje. W 2010 roku jeden taki wybuch
sparaliżował całkowicie ruch lotniczy w Europie. Aktywności wulkanicznej towarzyszą także trzęsienia ziemi. Przemierzając wyspę, możemy również dostrzec dymiące się kłęby pary wodnej - są to liczne gorące źródła i gejzery. Ale uwaga na kąpiele, bo w niektórych takich przybytkach temperatura może sięgać nawet 80, czy 100 stopni. Wrażenie robią także wyziewy gazów tworzące barwne i misterne wzory na powierzchni skał.

Islandia leży w pobliżu koła podbiegunowego. Wyspę w 11% pokrywają lodowce. Pośród nich jest największy lodowiec Europy
Vatnajökull. Także rzeki mające swój bieg u czoła lodowca to potężny żywioł. Islandia to również kraina wodospadów. Ich liczba jest tak duża, że z czasem przestaje się zauważać te drobniejsze. Na turystę jadącego drogą nr 1, która biegnie wokół całej wyspy, właściwie za każdym zakrętem, czy wzniesieniem czeka zapierający dech w piersiach widok z wkomponowanym w niego wodospadem. To wszystko sprawia, że Islandia jest rajem dla wielbicieli dzikiej przyrody i górskich wędrówek. Ale uświadamia także, jakie zagrożenia czekają na człowieka i jak kruchą jest on istotą wobec potęgi natury.

Początki bytności Islandczyków szacuje się na
IX w., wtedy to wyspę zasiedlili wikingowie. W 930 r. odbyło się pierwsze zgromadzenie Alþingu – tj. najstarszego z funkcjonujących do dziś parlamentów. Na coroczne obrady w Þingvellir zjeżdżały rody z całej wyspy.
W 1000 r. decyzją parlamentu, Islandczycy przyjęli chrześcijaństwo. Ale Nordycka tradycja mimo to przetrwała, a ustne przekazy mitów i legend zostały spisane na przełomie XII-XIII w. To tzw "Złota Epoka" – w niej to zostały spisane sagi, czyli całe dziedzictwo wikingów i średniowieczna historia Islandii. Są spisane tym samym językiem co posługujący się współcześnie Islandczycy i można je bez trudu dziś odczytać.

Okres między XIII - XV w. to trudny czas dla Islandczyków: toczy się wojna domowa i walki między rodami, czego konsekwencją jest oddanie się pod panowanie Norwegii; do tego wybuch wulkanu
Hekla, którego popioły pokryły 1/3 powierzchni kraju, doprowadziły do małej epoki lodowcowej. Wyspę zaczął trawić głód i epidemia dżumy, uśmiercając połowę populacji. Islandia dostaje się wtedy pod panowanie Duńskie. Władza absolutna z centrum Kopenhagi, wprowadza ograniczenia w handlu, a kolejne katastrofy naturalne doprowadzają znów do fal głodu i epidemii. Dopiero w XIX w. odradza się duch narodu walcząc o wyzwolenie Islandii spod dominacji Danii. Parlament wznawia obrady i Islandia otrzymuje konstytucje. Kolejne lata przynoszą autonomię i wreszcie w 1918 roku - niepodległość. Formalnie Republika Islandii powstaje w 1944 r.
I to tyle jeśli chodzi o krótki rys historyczny.

A co do samych mieszkańców wyspy, to ich liczba wynosi ok. 340 tys. z czego ok 10% stanowią Polacy. To tworzy pewną wspólnotę Islandczyków, która jednoczy mieszkańców wyspy. Pamiętacie Mistrzostwa Europy w Piłce Nożnej w 2016 r, kiedy reprezentacja Islandii zakwalifikowała się do nich po raz pierwszy w historii i doszła aż do ćwierćfinału? Niesamowity był doping kibiców, którzy towarzyszyli swoim bohaterom podczas każdego meczu.
Podróżując po Islandii, spotyka się nawiązania do Średniowiecznych sag i mitologii staronordyckiej, które przeniknęły też do współczesnej popkultury. Islandczycy do dziś dbają o niewidzialnych mieszkańców wyspy czyli elfów, dla których potrafią zablokować budowę drogi planowanej na zamieszkiwanym przez nie terytorium.
Codziennością islandzkiej pogody są wiatr i opady, czego i ja doświadczyłem na własnej skórze. Do tego zimą wyspę spowija noc polarna. Nie dziwi więc, że mieszkańcy starają się wprowadzić do przestrzeni publicznej jak najwięcej koloru, kwiatów i poczucia humoru.
Zamiłowanie do rękodzieła i obfitość wełny pochodzącej z tutejszych owiec objawiają się w postaci noszonych przez wszystkich swetrów
Lopapeysa. Warto też wspomnieć o muzykach wywodzących się z wyspy, jak Bjork, czy zespół Sigur Ros. A tutejsze spektakularne krajobrazy rewelacyjnie sprawdzają się w roli plenerów filmowych. Korzystano z nich przy takich superprodukcjach, jak: „Piąty element”, „Agent 007”, „Noe”, czy „Gra o tron” Ten ostatni stał się już nową atrakcją wyspy – zwiedzanie pt. "śladami gry o tron"


Zwiedzanie zaczynamy od stolicy. Reykjavik to niewielkie, ale nowoczesne i dynamicznie rozwijające się miasto, którego obejście centrum zajmuje niespełna 2 godziny. Samochód można zostawić na darmowym parkingu w morskim porcie i dalej udać się pieszo w stronę promenady. Tej nocy kiedy przybyłem, spadł obfity śnieg, więc miałem piękny poranek do zdjęć. A podkreślić tutaj trzeba, że o tej porze roku słońce wstaje o 9:35. Dla śpiochów, wprost idealna pora na wschód słońca. Ja jednak byłem już o 8 na nogach i w ciemnościach wędrowałem przez dzielnice portową w stronę Harpy.
Harpa to światowej klasy sala koncertowa, zdobywca wielu prestiżowych nagród, ale też centrum konferencyjne. Tutaj też odbywają się największe festiwale. Budynek Harpy pokryty jest 
wielowarstwowym, mieniącym się kolorami
szkłem. Zlokalizowany na linii brzegowej wygląda jak coś co przypomina olbrzymią bryłę lodu.


Idąc dalej wzdłuż promenady mija się „
Solfar
” (w tłumaczneniu: Słoneczny podróżnik) rzeźbę przypominającą „łódź” wykonał ze stali nierdzewnej Gunnar Arnason w 1986 roku. Na drugim planie, w tle zatoki widzimy górę Esja. Temperatura na zewnątrz jest dodatnia, ale niech was to nie zmyli, bo przeszywające wiatry skutecznie wychładzają ciało. Odczuwalna temperatura jest znacznie poniżej zera.


Dalej zmierzam w stronę ulicy Laugavegur. To podobno turystyczne i imprezowe centrum miasta, ale o tak wczesnej porze pogrążone raczej w hibernacji. Warto zwrócić uwagę na kolorowe domki, jakich wiele w islandzkich osadach. Można tutaj zakotwiczyć na kawę, zjeść posiłek, albo kupić jakieś pamiątki, ale uwaga - ceny są tutaj wysokie.

Dalej idę pod górkę w stronę najbardziej charakterystycznego i dominującego nad miastem Kościoła Hallgrimskirkja. To bardzo charakterystyczna bryła zainspirowana występującymi na Islandii formacjami skalnymi tzw. słupami bazaltowymi (będę o tym mówił w kolejnych odcinkach) Budowa tego Ewangelicko-Luterańskiego kościoła trwała od 1945 do 1986 roku. Niestety główny architekt Gudjon Samuelsson nie doczekał ukończenia swego działa.
Wewnątrz świątyni wzrok przykuwają organy składające się z 5275 piszczałek. Szkoda, że nie było okazji ich posłuchać - ale koncerty odbywają się głównie latem.
Na placu przed wejściem stoi pomnik Leifa Erikssona – wikinga, pierwszego odkrywcy ameryki. Jest to podarunek amerykanów z okazji 1000-lecia Alpingu (Islandzkiego parlamentu).

Dalej wzdłuż jeziora Tjornin kieruję się do usytuowanego pod ziemią muzeum Reykjavik 871 +/-2.
Jak to często się zdarza, przypadkowe znalezisko archeologiczne zamieniono w multimedialną atrakcję. Nazwa Muzeum Reykjavik 871 wywodzi się od datowania odkrytych tutaj ruin, czyli na 871 r. Są to najstarsze ślady osadnictwa w Reykjaviku. Ekspozycja przedstawia również pozostałości datowanego na X w. tzw "długiego domu" – czyli typowej zabudowy ery wikingów.

Kolejną atrakcją do której już podjechałem samochodem był Perlan. Jest to budowa hydrotechniczna, przykryta wielką szklaną kopułą, która mieści w sobie sale wystawiennicze i restaurację oraz planetarium, a nawet jaskinie lodową. Jej główną funkcją jest gromadzenie zapasów wody geotermalnej dla mieszkańców Reykjaviku, ale jak widać zwykłe zbiorniki można także przekuć w centrum rozrywki i atrakcję turystyczną.
W jej wnętrzu znajduje się multimedialna ekspozycja atrakcji przyrodniczych jakie oferuje wyspa. Jest o wulkanach, lodowcach i ptakach żyjących na klifie - to za darmo. Natomiast odpłatnie można oglądać spektakl zorzy polarnej w jakości 8K w planetarium, czy też przespacerować się 100m jaskinią lodową, zbudowaną z 350 ton śniegu. Na 4 piętrze znajduje się taras widokowy którym można obejść kopułę dookoła. Wewnątrz są także sklepy z pamiątkami i jak już wspomniałem kawiarnia i restauracja.

Jest taka góra w Islandii, która dumnie wznosi się ku niebiosom, niczym Matterhorn. Magnetyzuje ona swym pięknem, prezentując swoje strome stoki i zachęcając do wspinaczki.
Aby dotrzeć do jej podnóża trzeba kierować się z Reykjviku na płn zach, w stronę płw.

Snæfellsnes.


Opuszczając stolicę, przez dość długi czas towarzyszy nam widok innego masywu, masywu Esja, który wznosi się na 914 m n.p.m. To masyw dość płaski w szczytowej partii ale otaczają go dość strome zbocza. Można się oczywiście na niego wspiąć. Do wyboru jest wiele dobrze oznakowanych szlaków o różnej trudności. Tutejszą skalę trudności wyznaczają trepy: 1 but to trasa najłatwiejsze, a 3 buty to trasy dla doświadczonych turystów.

Zostawiamy Esję za plecami i podążamy się w stronę miasteczka portowego Akranes, do którego możemy się dostać tunelem pod fjordem. Po jego drugiej stronie, wyjeżdżając na powierzchnię, naszym oczom ukazuje się masyw Akrafjall.

Charakterystyczny kształt masywu Akrafjall jest wynikiem formowania podczas epoki lodowcowej, kiedy to na dzisiejszym szczycie góry znajdował się lodowiec. Gdy lodowiec się stopił, pozostawił pewnego rodzaju uwypuklenie w środku góry, a zbocza strome.
Jest to w sumie łatwa do zdobycia góra, która w partiach szczytowych posiada kilka wierzchołków wznoszących się powyżej 500 m n.p.m. Najwyższy z nich ma ok. 640 m. Co ciekawe, na płaskowyżu jest 10 km pętla, która łączy najwyższe punkty.
A my zbliżamy się do miasta Akranes, które leży w zachodniej części półwyspu.
Jest tutaj i
cementownia i huta aluminium, ale rybołówstwo wciąż odgrywa największa rolę w gospodarce miasta. Akranes jest również znane ze swojej silnej tradycji piłkarskiej. Miasto szczyci się jedną z najlepszych drużyn piłkarskich w kraju. Miasto oferuje pełną infrastrukturę turystyczną i kilka atrakcji. M.in gorące źródła termalne, muzeum ludowe, plażę, ścieżki piesze i rowerowe. I latarnia morska (niedawno otwarta dla zwiedzających) oferuje fantastyczne widoki na zatokę i miasto i jest obsługiwana przez fotografa-amatora, który wykorzystuje wnętrze latarni jako przestrzeń galerii.

I wreszcie docieramy pod samotną górę Kirkjufell, która wznosi się nad brzegiem oceanu jak piramida i można ją podziwiać z wielu stron. Nas zachwycił widok spod wodospadu Kirkjufellsfoss, który znajduje się w pobliżu. Kirkjufell znaczy (kościelna góra) ponoć jej kształt przypomina wieżę kościelną. Jej wysokość to 463 m, ale niech was ta wysokość nie zmyli, bo szczyt wcale nie jest łatwy do zdobycie. Zwłaszcza zimą.

  

 A dla fanów serialu „Gra o tron” to obowiązkowe miejsce. Góra bowiem występuje w 7 sezonie, w scenach „Na północ za murem”.
Zamykamy pętlę wokół półwyspu
Snæfellsnes
, podziwiamy jeszcze zachód słońca i kierujemy się z powrotem w stronę Reykjaviku. By następnego dnia przemierzyć najpopularniejszą atrakcję Islandii "Golden Circele", czyli tzw „Złoty krąg”.

Pierwszym punktem na trasie jest
Pingvellir, to miejsce historycznych obrad islandzkiego parlamentu Alþingu - które odbywały się tu nieprzerwanie od 930 do 1798 r.
Ustanowiony przez wikingów Alþing jest jedną z najstarszych instytucji parlamentarnych świata i
znajduje się na Liście Światowego Dziedzictwa UNESCO. Posiedzenia odbywały się tutaj corocznie przy wielkiej skale, gdzie ustanawiano prawo i podejmowano decyzje.
W okolicy znajduje się maleńki XIX wieczny kościółek z XVII wieczną amboną, ale do jego wnętrza się nie dostaliśmy. W jego sąsiedztwie stoi pięć charakterystycznych domków, mieszczących biura parku i letnią siedzibę premiera. W 1970 roku miała miejsce tutaj tragedia, w pożarze zginął premier
Benedikt-sson wraz z żoną i 4-letnim wnukiem.
Obszar Pingvellir jest również bardzo interesujący geologicznie, ponieważ stykają się tutaj dwie płyty tektoniczne euroazjatycka i północno-amerykańska.
Cały teren jest dobrze oznakowany, a prowadzą przez niego liczne ścieżki i kładki z dogodnymi punktami widokowymi.


A my kierujemy się w stronę kolejnej atrakcji – gejzerów. Wjeżdżamy do doliny Haukadalur , która słynie ze swoich źródeł geotermalnych. W jej granicach (na powierzchni ok 3 km2) znajdują się liczne gejzery oraz gorące źródła. Największe dwa z nich to Geysir i Strokkur, to właśnie od nazwy tego pierwszego przyjęło się określenie „gejzer”, co w języku islandzkim oznacza tryskanie. Niestety Geysir tryska bardzo rzadko, ale za to Strokkur co 5-10 minut, regularnie, strzelając pióropuszem wrzącej wody na wysokość nawet 30 metrów. Trzeba jednak być cierpliwym i wyczekać odpowiedni moment na zdjęcie, czy film. A cała okolica liczy blisko 40 innych mniejszych gorących źródeł.


Trzecim punktem programu na trasie jest Wodospad

Gullfoss. (w tłumaczeniu "złoty wodospad"), który jest jednym z najbardziej znanych i kochanych wodospadów na wyspie, a i jeden z najpopularniejszych wodospadów w Europie.
Wodospad tworzą wody płynące rzeką
Hvítá z lodowca Langjökull drugiego pod względem wielkości w Islandii. Charakterystyczne dla tego wodospadu są dwie prostopadle kaskady: pierwsza ma wysokość 11m, a druga, położona niżej 21 m. Ściany kanionu po obu stronach wodospadu osiągają wysokość około 70 metrów, schodząc do wielkiego kanionu. Geolodzy uważają, że kanion ten powstał w wyniku przesunięcia lodowca na początku ubiegłego wieku.


Czwartą atrakcją na trasie jest
wulkaniczne jezioro kraterowe
Kerid. Krater ma kształt owalny i jest wypełniony wodą, tworząc piękne turkusowe jeziorko, ale letnią porą. A zimą, no cóż szału nie ma. Kerid ma 270 metrów długości, 170 metrów szerokości i około 55 metrów wysokości. Natomiast głębokość wody waha się od 7 do 14 metrów. Podobno jeziorko to nigdy nie wysycha. Atrakcja ta jest biletowana, cena w przeliczeniu to ok. 12 zł, a zimą za darmo. Tyle tylko, że o tej porze roku atrakcja nie powala na kolana.

Nasz dzień powoli zbliżał się do końca, byliśmy usatysfakcjonowani dzisiejszymi atrakcjami i szukaliśmy zacisznego miejsca na nocleg. Wybór padł na miasteczko Selfoss, które mieliśmy po drodze. I niby można w Islandii biwakować na nieużytkowanych terenach za darmo, ale wszędzie na parkingach spotykaliśmy znaki „No camping”.
W końcu udało nam znaleźliśmy zaciszne miejsce za starym kościółkiem i zabraliśmy się do gotowania obiadokolacji. Kiedy już spożywaliśmy nasze liofy, do drzwi kampera ktoś mocno zastukał. Okazało się, że to dwie policjantki. Na pytanie co tutaj robicie, odpowiedzieliśmy zgodnie z prawdą, że jemy. A one na to, że mogą nas ukarać mandatem, bo stoimy na trawie. My z kolei odpowiadamy, że przecież stoimy na śniegu. One proszą o dokumenty i dopytują o kwarantanne. Ja okazałem swój test ELISA na przeciwciała, a kolega porannego sms'a ze swojego drugiego testu na szczęście z negatywnym wynikiem. Panie policjantki sfotografowały nasze dokumenty i nakazały oddalenie się z tego miejsca. Nie omieszkały też wypytać nas o dalszy plan i miejsce noclegu. My, odpowiedzieliśmy, że to tylko przerwa na posiłek i że jedziemy dalej do miasteczka
Vik, bo akurat ta nazwa nam utkwiła w pamięci z mapy. No to one, że nas odprowadzą za miasto. No i tak ze 30 km jechały za nami drogą nr 1. Zastanawialiśmy się w pewnym momencie jak je zgubić, ale w końcu na jednym z rond zawróciły. Akurat dobrze się złożyło bo przed nami była kolejna miejscowość Rangar-ping, gdzie zakotwiczyliśmy na parkingu przed restauracją, uważnie lustrując teren, czy nie ma przypadkiem oznakowania „No camping”. A w sąsiedztwie była stacja benzynowa, więc miejscówka w sam raz na poranna toaletę.

Kolejnego dnia planowaliśmy dalszą podróż „jedynką” wzdłuż południowego wybrzeża. Prognozy zwiastowały załamanie pogody, tj.: intensywne deszcze i wichury wiejące z prędkością 120 km/h. Mieliśmy pewne obawy, ale dopóki droga była czarna, a temperatura na plusie to stwierdziliśmy, że brniemy dalej na wschód.

A więc jedziemy dalej drogą nr 1, wzdłuż południowego wybrzeża. Przed nami wyłania się wodospad
Seljalandsfoss. Majestatyczny i malowniczy, który jest jednym z najczęściej fotografowanych obiektów w całej Islandii. Najbardziej wyróżniającą się cechą wodospadu jest ciągnąca się wokół niego ścieżka. Klify za wodospadami mają szeroką jaskinię, a skały i ścieżki pozwalają latem w pełni go okrążyć. Jego kaskada jest stosunkowo wąska, ale spada z wysokiego na 60m klifu, który niegdyś wyznaczał linię brzegową kraju.
Wodospad ma swoje źródło pod lodowcem Ejafjallajökull znanego z tego, że w 2010 r. spowodował zatrzymanie ruchu lotniczego. Prezenterzy stacji telewizyjnych na całym świecie „łamali” sobie język próbując poprawnie wymówić jego nazwę.
7 marca magma zaczęła bulgotać pod powierzchnią ziemi, a 14 kwietnia 2010 roku popiół zaczął wydobywać się ze szczytu.
Ewakuowano ok 800 osób, głównie w obawie przed powodziami lodowcowymi, które w przeszłości dziesiątkowały islandzkie miasta.

Podróże lotnicze w całej Europie zostały wstrzymane, a wielu turystów zostało uwięzionych na lotniskach niemal całego świata. Na szczęście nikt nie odniósł żadnych obrażeń. Wulkan ma jakieś 1650 metrów wysokości i jest jedną z najbardziej dominujących atrakcji południowego wybrzeża.


W Islandii jak wiecie pogoda zmienna jest i kapryśna. Słońce owszem świeciło, ale wiatr targał nami na wszystkie strony. Zadziwiające były też mijane po drodze mniejsze wodospady, których kaskady wywijał wiatr do góry niczym firany na wietrze. Niewątpliwie zbliżał się sztorm, a my wjeżdżaliśmy w jego centrum. Niepokojąca była także niewielka ilość samochodów na drodze i wskazania ostrzegawcze na tablicach.

Po pewnej chwili, nieoczekiwanie, za kolejnym zakrętem, wszystko jakby się nieco uspokoiło. Pejzaż promieniał złocistymi barwami, eksponując piękne formacje skalne z naturalnie wkomponowanymi domostwami.
Dotarliśmy do
Skógafoss, jednego z najbardziej imponujących wodospadów Islandii. Kaskada ma 25 metrów szerokości i spada z wysokości 60 m. Teren przy wodospadzie jest płaski, dzięki czemu zwiedzający mogą podejść bardzo blisko ściany wodospadu. Skógafoss można również oglądać z góry. Są tutaj strome schody, które prowadzą na platformę widokową nad kaskadą.
Z miejscem tym wiąże się pewna legenda: otóż osiadły tutaj wiking zakopał za ścianą wodospadu skrzynię złota. Wiele osób próbowało później odzyskać ten skarb i nawet komuś udało się uchwycić pierścień stanowiący uchwyt skrzyni. Niestety ów pierścień się zerwał, a skrzynia wpadła w głąb jaskini. Pierścień ten można zobaczyć w pobliskim muzeum.

Jedziemy dalej w stronę lodowca
Sólheimajökull, który totalnie nas urzeka swoim ogromem i majestatem. Mogliśmy tylko żałować, że nie mieliśmy liny, raków i szpeju ze sobą, bo cudownie byłoby eksplorować te olbrzymie bryły lodu i ich wnętrza.

Sólheimajökull ma około ośmiu kilometrów długości i dwa kilometry szerokości i jest to czwarta co do wielkości pokrywa lodowa na Islandii. Na powierzchni piętrzą się spektakularne lodowe grzbiety i formacje o żywych błękitnych barwach, które połyskują bielą i czernią popiołu wulkanicznego.

Niestety wszystkie lodowce szybko się kurczą w wyniku zmian klimatycznych. Możemy to zaobserwować u podstaw laguny lodowcowej, która szybko się oddala. Można to porównać do długości basenu olimpijskiego każdego roku.
Na parkingu stoi charakterystyczny żółty autobus stanowiący biuro turystyczne umożliwiające eksplorację lodowca. Bezwzględnie jednak nie należy tego robić na własną rękę bez odpowiedniego przygotowania i wyposażenia, jak kask, czekan i raki oraz ciepłe ubranie i solidne buty trekkingowe. Na lodowcu miały miejsce już wypadki śmiertelne. Często przewodnicy musieli ryzykować własne życie, by ratować tych, którzy łamali zasady. Więc bądźcie rozważni.


Kierujemy się w stronę półwyspu Dyrhólaey. Tutaj znajduje się 120-metrowa promenada słynąca z oszałamiających widoków na południowe wybrzeże Islandii. Jest tutaj piękna, stara latarnia morska, z której rozciąga się widok na łuk skalny, stanowiący główny obiekt fotografów.
W okresie letnim można spotkać tutaj maskonury. Można także tutaj podziwiać oszałamiające widoki na czarne, piaszczyste plaże Islandii pokrywane błyszczącymi falami Atlantyku.
W miejsce to prowadzi dość stroma droga szutrowa na odsłonięty teren. Znów znaleźliśmy się w centrum sztormu, gdzie wiatr smagał nas z taką siłą, że nie byliśmy w stanie dotrzeć do owej latarni, a co dopiero na promenadę. A znane są historie osób, które zostały po prostu zdmuchnięte z klifu mocniejszym podmuchem wiatru. Woleliśmy nie kusić losu i szybko ewakuować się z tego miejsca.

Jedziemy w dół, w stronę plaży Reynisfjara, zwanej czarną plażą, która ze swoimi ogromnymi bazaltowymi formacjami skalnymi, ryczącymi falami oceanu i olśniewającą panoramą, jest jedną z najpiękniejszych plaż świata.
Plaża znajduje się u stóp klifu
Reynisfjall i jest pokryta czarnym żwirkiem, co w połączeniu z białymi bałwanami fal Atlantyku tworzy magiczny widok. Miejsce to słynie także z ogromnych organów skalnych utworzonych z bazaltowych kolumn. Ukształtowały się one w specyficznych warunkach podczas procesu stygnięcia lawy. W pobliżu widzimy zanurzone w wodzie sterczące skałki nazwane Reynisdrangur. Według legendy, są to skamieniałe trolle, które nie zdążyły się schować przed pierwszymi promieniami porannego słońca. Tutejszy klif upodobały sobie także maskonury, więc warto zwrócić uwagę na ich przeloty ponad głowami po oceaniczny pokarm dla pisklaków.

Fale tutaj są szczególnie gwałtowne i często docierają dużo głębiej w plażę niż wiele osób by się mogło spodziewać. Dodatkowo mogą pojawiać się w najmniej oczekiwanym momencie, porywając osoby w mroźny ocean. Przy
Reynisfjarze miało miejsce wiele śmiertelnych wypadków, z których ostatni miał miejsce w styczniu 2017 roku. O czym informuje duża tablica przy wejściu.


Miasteczko Vik, nieszczególnie nas zachwyciło, nie znaleźliśmy też stosownego miejsca na nocleg w okolicach kanionu
Fjadrárgljúfur i zmuszeni byliśmy udać się w stronę ostatniej większej osady i ostoi cywilizacji na drodze nr 1 – Kirkjubæjarklaustur.
Początki tej osady związane są ze zlokalizowanym tutaj średniowiecznym klasztorem benedyktynek (w języku isl. Klastur) Siostry użyczyły też nazwy pobliskiemu wodospadowi Systrafoss i skale Systrastapi, która była miejscem egzekucji dwóch z nich.
Miejsce to słynie także z tzw. kościelnej podłogi (kirkju-golf). Są to ścięte bazaltowe kolumny, które tworzą płaszczyznę podobną do kafli podłogowych. Niestety zimową porą skrywa je śnieżny dywan, ale w Internecie możecie podglądnąć tę bazaltową posadzkę.

Jesteśmy w południowo-wschodniej części Islandii. Zbliżamy się do lodowca Vatnajokull. Podróż do tej krainy pozwala odczuć potęgę kolejnego islandzkiego żywiołu – lodu. Każde z odwiedzonych tutaj miejsc jest niezapomnianą lekcją geografii.

Jadąc drogą nr 1, naszą uwagę przykuwa stara, biegnąca równolegle
częściowo zniszczona obwodnica. Zatrzymujemy się na niewielkim parkingu przy dwóch poskręcanych dźwigarach. Stanowią one wyjątkowy pomnik potęgi islandzkiego żywiołu. Stał tutaj kiedyś most o długości 880m zbudowany ze stalowych kratownic. W 1996 roku doszło do erupcji wulkanu w Grímsvötn, która spowodowała ogromne powodzie i topnienie lodowców. Most został zniszczony przez spływające z lodowca olbrzymie góry lodowe wielkości domów.

Z parkingu tego można również dostrzec najwyższy szczyt Islandii Hvannadalshnjúkur mierzący 2109 metrów wysokości. Szczyt ten jest w kształcie piramidy i przez cały rok pokrywa go lód. Można na niego wejść, ale szlak prowadzi przez wiele szczelin i strome zbocza na oblodzonym terenie, które mogą stanowić potencjalne zagrożenie dla osób niedoświadczonych i nie wyposażonych w odpowiedni sprzęt wspinaczkowy.

Jedziemy w stronę laguny lodowcowej i zarazem najgłębszego jeziora Islandii -
Jökulsárlón.
Laguna ta wypełniona jest ogromnymi górami lodowymi, które wyłamują się z lodowcowego jęzora i powoli płyną w stronę oceanu. Warto przespacerować się nad pobliską linię brzegową, zwaną Diamentową Plażą, która wypełniona jest lśniącymi bryłami lodu błyszczącymi na czarnym piasku jak diamenty.
Popularną atrakcją turystyczną jest tutaj wycieczka amfibią pomiędzy góry lodowe. Jednak w czasach covidu ta forma zwiedzania jest chwilowo zawieszona. W tych rejonach kręcono również zdjęcia do filmu Agent 007 James Bond.


A my w
jeżdżamy na teren rezerwatu
Skaftafetl, który położony jest w Parku Narodowym Vatnajokull. Skaftafell wyróżnia się bogatą florą z wieloma niesamowitymi widokami i z mnóstwem atrakcji przyrodniczych. To jedno z najpiękniejszych miejsc dla wędrowców, fotografów i miłośników surowego naturalnego piękna.

Podobnie jak wiele obszarów na południowym wybrzeżu Islandii, Rezerwat Przyrody Skaftafetl jest znany ze swoich wspaniałych szlaków turystycznych, określanych "rajem dla miłośników trekkingu". Są tutaj łatwe i krótkie trasy spacerowe prowadzące do różnych atrakcyjnych miejsc, jak np do wodospadu Svartifoss, który jest otoczony intrygującymi i pięknymi bazaltowymi słupami.


Warta zachodu jest także piesza ok 5 km wycieczka w stronę lodowca 
Svínafellsjökutl.
Jest to lodowiec wylotowy największej czapy lodowej Europy, lodowca Vatnajökutl. To niesamowite i magiczne miejsce mieniące się błękitami, porażające swoim ogromem i jest niezwykle hipnotyzujące.


Podróżując po Islandii często można zauważyć stado pasących się koni przy drodze. To najbardziej kolorowa rasa na świecie. Doliczono się ponad 40 różnych odcieni kolorów tych koni. Na całej wyspie jest ich około 80 tys. Są nieco mniejsze niż te nasze, ale równie wytrzymałe. Od początku odgrywał kluczową rolę w życiu Islandczyków. W czasach pogańskich były bardzo szanowane i zajmowały szczególną rolę w mitycznych opowieściach. Są używane do jazdy rekreacyjnej, podczas zawodów sportowych i do spędzania owiec w górach. Zimą obrastają grubszą sierścią, która chroni je przed mrozami.


Kierujemy się już z powrotem na zachód w stronę półwyspu Reykjanes, gdzie obecnie ma miejsce erupcja wulkanu  Fagradalsfjall. Będąc tam w lutym, nie odczuwaliśmy żadnych wstrząsów, ani niepokojących zwiastunów.

U nasady półwyspu Reykjanes, jakieś 40 km na południe od stolicy, powstał Park Krajobrazowy Reykjanesfólkvangur. Na rozległym obszarze ok. 300 km2 ochroną zostały objęte wytwory działalności wulkanicznej - grzbietu śródoceanicznego, który wynurzając się w tym miejscu z Atlantyku, aktywnie dobudowuje Islandii kolejne centymetry lądu. Spośród licznych atrakcji najczęściej odwiedzane i najłatwiej dostępne są: jezioro Kleifarvatn, strefa geotermalna Krýsuvík i klify Krýsuvíkurberg. A cały teren parku jest poprzecinany siatką szlaków i ścieżek.

Jezioro Kleifarvatn jest głębokim jeziorem tektonicznym, które po serii trzęsień ziemi w 2000 r. znacząco zmniejszyło swoją powierzchnię (woda "uciekła" prawdopodobnie spękaniami w skałach dna jeziora). Ale obecnie jej poziom wraca już do pierwotnego stanu. Warto przespacerować się szlakiem wokół jeziora, stąpając po jego czarnym piaszczystym brzegu.

Kilka kilometrów dalej, tuż przy drodze napotkaliśmy strefę geotermalną Krýsuvík. Zapach siarki i kolory niczym z jakiegoś marsjańskiego pejzażu zupełnie nas odurzyły. Byliśmy pośrodku gorących źródeł, pomiędzy kociołkami bulgoczącego błota i dymiących solfatarów. Grunt tutaj jest niestabilny, dlatego należy się poruszać wyznaczonymi kładkami pomiędzy platformami widokowymi. Po drugiej stronie drogi warto zobaczyć też jezioro wulkaniczne Grænavatn. Swoją nietypową barwę zawdzięcza ono mieszance minerałów rozpuszczonych w wodzie i ciepłolubnym algom.


Dalej jedziemy w stronę wybrzeża półwyspu Reykjanes, odbijając od drogi 427 dojeżdżamy do największych na tym obszarze klifów. Droga przeznaczona jest raczej dla napędu 4x4, więc naszego campera zostawiamy nieco wcześniej, na stabilnym gruncie i dalej już pieszo kierujemy się w stronę klifów. Ciągną się one przez wiele kilometrów, wznosząc się na wysokość ok. 40m ponad poziom wody. Klify te zamieszkują liczne ptasie kolonie.


Kolejny przystanek, to Błękitna laguna. Jest to jedna z największych atrakcji turystycznych Islandii, która nawiasem mówiąc powstała przypadkiem, bowiem wody będące odpadem pobliskiego kombinatu geotermalnego okazały się mieć właściwości lecznicze. Zawierają one duże ilości minerałów, są bogate w krzemionkę i siarkę oraz algi, a wszystko to rewelacyjnie wpływa na schorzenia skórne. Kompleks posiada dwie strefy: zewnętrzną – przeznaczoną do ogólnego zwiedzania i wewnętrzną – płatną. W tej drugiej dostępne są odkryte baseny, w których można się kąpać nawet zimą, bo temperatura wody oscyluje wokół 38°C. Ponadto są tutaj sauny i łaźnie parowe, a także specjalnie zbudowany wodospad. Błękitna Laguna jest zaliczana do dziesięciu najlepszych spa na świecie. W kurorcie znajdują się również bary, restauracje, sklep z kosmetykami i hotel. Wstęp do błękitnej laguny kosztuje w przeliczeniu około 185 zł. W cenie biletu jest maseczka z błota krzemionkowego, ręcznik i dowolny napój.
My korzystaliśmy jedynie z darmowej strefy zewnętrznej, ale patrząc na witrynę internetową „Błękitnej laguny” myślę, że warto skusić się na odrobinę luksusu z korzyścią dla ciała.

Kolejną atrakcją są pola geotermalne Gunnuhver. Wspinając się na wysoki klif na krańcu Reykjanes możemy zobaczyć gorące źródła i starą latarnię morską. To tutaj właśnie turyści przyjeżdżają by oglądać pola geotermalne Gunnuhver. Co ciekawe, swoją nazwę miejsce to zawdzięcza, jak głosi legenda: zjawie złapanej w pułapkę przez tutejszego księdza. W tym kompleksie możemy zobaczyć kilka parujących kominów, kolorowych oczek pełnych trujących wyziewów, a tutejszy kocioł z bulgoczącym błotem ma obwód 20 m i jest największym na Islandii. Ponad oparami i fantazyjnymi formacjami poprowadzone są platformy i kładki dla zwiedzających.

Idąc dalej drogą w stronę brzegu, po ok. 1 km dochodzimy do latarni morskiej. Została ona zbudowana w 1908 r. w miejscu poprzedniej - najstarszej na Islandii, pochodzącej z 1878 r., a zniszczonej przez trzęsienie ziemi na początku XX w.

Spod latarni morskiej idziemy kolejny kilometr w stronę oceanu, by stanąć na krawędzi klifu Valahnúkur. To wysokie na kilkadziesiąt metrów wzniesienie jest efektem erupcji wulkanicznej, która miała miejsce jakieś 10 tys. lat temu. Z klifu widoczne są samotnie sterczące w wodzie skały - ta bliższa to Karl (Stary człowiek), a ta bardziej oddalona to Eldey. Klify są obecnie domem dla największej na świecie kolonii ptaków: głuptaków zwyczajnych. Kiedyś żyły tutaj także alki olbrzymie, wzrostu ok 1 m, nieco przypominające pingwiny, ale niestety w połowie XIX wieku wyginęły. Pomnik jednego z takich osobników stoi tuż przy klifie.


Jedziemy dalej drogą 425 i zatrzymujemy się przy tzw. moście międzykontynentalnym, a raczej symbolicznej kładce, która pozwala przejść z kontynentu europejskiego na amerykański. Tutaj, spod wód oceanicznych wyłania się Grzbiet Śródatlantycki. Utworzył się on w wyniku odsuwania się od siebie (w tempie 2,5 cm na rok) płyt północnoamerykańskiej i euroazjatyckiej. Ta dynamika tektoniczna owocuje dużą aktywnością wulkaniczną i geotermalną na tym obszarze. Trzęsienia ziemi i wybuchy wulkanów występują tutaj regularnie, czego przykładem jest obecna właśnie erupcja wulkanu Fagradalsfjall. Cały półwysep Reykjanes poprzecinany jest licznymi wąwozami, które są niczym innym, jak spękaniami skorupy ziemskiej. Tutejszy krajobraz jest dość surowy. Wszędzie dookoła znajdują się pola zastygłej lawy, pokryte mchami i porostami o szaro-zielonych zabarwieniach.

No i powoli zbliżamy się do końca naszej wycieczki. To już ostatni dzień naszej podróży po Islandii. A do pełni szczęścia brakowało nam jeszcze tylko tego, by zobaczyć zorzę polarną. Niestety niebo pokrywała gęsta zasłona chmur i nic nie wskazywało przejaśnienia, ani spektaklu zielonych wstęg na horyzoncie, na jaki się szykowaliśmy. Została nam jeszcze godzina do zwrotu samochodu i udania się na lotnisko. Wybraliśmy najlepsze z możliwych miejsc do obserwacji, sam szpic półwyspu - Gardur. Siedzieliśmy w aucie, wpatrując się w niebo przez przednią szybę, na której zaczęły pojawiać się krople deszczu. Byliśmy zrezygnowani i już planowaliśmy odjazd, kiedy poszedłem do tyłu auta, by wyłączyć ogrzewanie-webasto, wtedy coś za mną się zazieleniło. Natychmiast wyciągnąłem aparat i wykonałem pierwsze w życiu zdjęcie zorzy polarnej. Okazało się, że zorzę mieliśmy tuż za naszymi plecami. Szybko ruszyliśmy do innego punktu widokowego po drugiej stronie i dosłownie na 15 minut niebo się rozstąpiło z chmur i pojawiła się ona – królowa Aurora. Było to cudowne zakończenie naszej wycieczki i spełnienie marzenia, by zobaczyć zorze polarną.

No i na koniec chciałbym jeszcze zrobić krótkie podsumowanie kosztów i tego co zobaczyliśmy przez cały tydzień.
Bilety lotnicze z bagażem rejestrowanym kosztowały mnie ok. 800zł, test na przeciwciała z certyfikatem w języku ang. - 120 zł, żywność przywieziona z Polski w tym liofy – 400zł, wynajem campera + paliwo na 1 osobę – 900zł. Łączna kwota, jaką ja wydałem to ok 2200zł. Kolega z kwarantanną ok 3 tys. Czy to dużo, czy mało za 7 dni, to już oceńcie sami.

Islandia to piękny kraj pełen dzikiej przyrody i zapierających dech w piersiach widoków.

To kraj, w którym naturalne żywioły nieustannie się mieszają - ogień z lodem, białe noce podczas lata i długie ciemne dni podczas zimy, z niebem na którym tańczą zorze polarne.
Mam nadzieję, tam wrócić
, bo wiele jeszcze rzeczy pozostało do zobaczenia.

Zapraszam do śledzenia relacji z podróży na kanale YouTube – Za Horyzont Domu:







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

MADERA - wyspa wiecznej wiosny

La Gomera, szlak GR132 w tydzień.

EKWADOR