Na drodze

Każdy dzień przynosił nowe doświadczenia i przygody. Przyznam, że czułem się trochę dziwnie rozbijając namiot nad oceanem, tuż obok tabliczki Tsunami Area. Do tego była burza w nocy więc modliłem się, aby przeszła bokiem. I przeszła. A rano pełen wigoru ruszyłem pod górę kierując się GPS trackiem. No i zaczęło się przedzieranie. Szkoda, że nie miałem maczety. Setki zerwanych pajęczyn, droga, która nie istnieje, istny Blair Witch Project. Po godzinie udało mi się uwolnić z objęć lian i szczęśliwie wkroczyłem na właściwą ścieżkę. A żar lał się taki, jakbym wsadził głowę do piekarnika. No i rzesze komarów, szerszeni, pająków, zdecydowanie większych jak nasze rodzime, ale i pięknych motyli. Po drodze las bambusowy i pola ryżowe.

Wielu pielgrzymów porusza się samochodami kolejno odwiedzając świątynie i kolekcjonując pieczątki. Na swojej drodze spotkałem niewielu Henro podróżujących pieszo. Kiedy jednak już idziesz z plecakiem, to ciągle jesteś czymś obdarowywany. To w końcu zasługa (przypominam), że idziesz razem ze świętym mnichem Kūkaiem, ale i dowód wyjątkowej gościnności mieszkańców wyspy. Byłem tym mile zaskoczony. Często dostawałem owoce, napoje, ciastka, nawet kiedyś dwa jajka na twardo. Przy 15. świątyni pewien Japończyk, który z własnej woli witał i żegnał wszystkich pielgrzymów, kiedy tylko mnie zobaczył, pobiegł po lodówkę turystyczną i ofiarował mi zimny napój i ciasteczka. Przepraszał, że obdarował mnie tylko takim skromnym poczęstunkiem. Kiedy kończyłem posiłek, czekał, aby zabrać ode mnie plastiki. 










 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

MADERA - wyspa wiecznej wiosny

La Gomera, szlak GR132 w tydzień.

EKWADOR