Tajfun
Poranek
14 sierpnia zmroził mnie wiadomością o zbliżającym się tajfunie
(nr 10 w tym roku) i moim odwołanym locie do Tokio. Poczułem się
jak w jakimś koszmarnym śnie. Poprzedni wieczór był tak uroczy na
festiwalu Awa Odori,
a nazajutrz musiałem szukać drogi ucieczki z wyspy przed żywiołem.
Trzy panie w Centrum Informacji Turystycznej próbowały znaleźć
rozwiązanie sugerując jak najszybszy wyjazd. Zapanował chaos
komunikacyjny, wszystkie samoloty, promy i pociągi były
przepełnione. Wyobraźcie sobie pół Japonii przyjechało na
festiwal i naraz wszyscy na raz chcieli stąd wyjechać. Znalazło
się jedno rozwiązanie (opatrzność czuwa), ale w ułamku sekundy
musiałem podjąć decyzję. Biec do hostelu, spakować rzeczy, a
następnie wrócić na dworzec i wsiąść do trzech kolejnych
pociągów. Zabrakło mi już gotówki więc próbowałem ją wydobyć
(intuicyjnie) z maszyny. Za drugim razem udało się kupić bilety.
Kierunek Takamatsu, Okayama, a potem Tokio. Tyle że tym razem nie
mam już Japan Rail Pass i kosztuje mnie to jakieś 600 zł ekstra. W
drodze do hostelu ulewa, więc przemokłem, ale przemokły też
bilety i rozpiska mojej ucieczki. Na szczęście udało się ją
rozkleić i sfotografować. Przyświecała mi nadzieja, że zdążę
na przesiadki i że shinkansen nie stanie gdzieś w polach w związku
ze zbliżającym się żywiołem. Liczyłem, że jeśli wszystko się
powiedzie, to będę w Tokio przed północą. Potem jeszcze na port
lotniczy i może uda się następnego dnia wylecieć do Europy. Nie
miałem czasu nic zjeść, ale jak się pakowałem, to zobaczyłem
puszkę brzoskwiń w zalewie. Wspaniale. Tyle, że puszka była bez
możliwości otworzenia. Aż śmiać mi się chciało z tej sytuacji.
Poradziłem sobie jednak jakoś nożem ceramicznym. Zdążyłem do
Okayamy, choć pociąg spóźnił się 5 minut, co było dość
zaskakujące i teraz czekałem na shinkansena do Tokio. Byłem
piąty w kolejce do wagonu, więc raczej spokojnie oczekiwałem na
wjazd pociągu, choć dało się zauważyć wśród obsługi pewną
nadgorliwość i jakby podwyższony stan gotowości na
nieprzewidziane sytuacje. Szesnastowagonowy szybki Nozomi wjechał na
peron, a ja zobaczyłem totalnie przepełnione wnętrza przedziałów.
Kiedy wysiadły tylko dwie osoby, a na ich miejsce obsługa docisnęła
dwie inne, zrozumiałem, że nie mam szans na miejsce tutaj. Kątem
oka zauważyłem jednak, że w drugim wagonie ludzie już są
wciśnięci, więc biegiem ruszyłem w stronę tych drzwi. Po drodze
zdjąłem plecak i taranem wepchnąłem się jeszcze „na
ostatniego” tuż za czerwoną linię bezpieczeństwa. Pociąg
ruszył i odetchnąłem z ulgą. Na stojąco, niewygodnie, ale w
drodze do Tokio. O 23:11 dotarłem na miejsce, a po północy
zamykano wszystkie mosty, wstrzymywano ruch na lotniskach i szybkiej
kolei. Zdążyłem chyba ostatnim pociągiem uciec przed „jądrem
ciemności”. Następnego dnia spokojnie wyleciałem do Europy.
Komentarze
Prześlij komentarz