X-Traversee St Bernard 73km

 X-Traversee St Bernard 73km +4900

Wszystko zaczęło się od „Bernarda”, dokładnie od przełęczy Św. Bernarda. Jechaliśmy z grupą przyjaciół wspinać się na Jurę Krakowsko – Częstochowską. Kolega pochwalił się, że planuje udział w biegu w Alpach Szwajcarskich (73 km, przy przewyższeniu 4900 m). Pozazdrościłem mu. Analizując swoją formę (Szczawnica: 64 km, 3150 m D+), spytałem siebie: „Dlaczego nie?”.

Wielka Przełęcz Św. Bernarda (2473 m n.p.m.), leżąca pomiędzy masywem Mont Blanc a Alpami Pennińskimi na granicy Włoch i Szwajcarii, odgrywała kiedyś ważną rolę komunikacyjną. W czasach epoki rzymskiej prowadził tędy szlak na północ Europy. W 1035 roku na przełęczy został założony przez Bernarda z Menthonu klasztor kanoników regularnych, którego główną funkcją było wspieranie podróżujących. W misji niesienia pomocy zmęczonym i wyczerpanym pielgrzymom pomagały psy, które później nazwano bernardynami. Na przełęczy znajduje się pomnik założyciela schroniska oraz muzeum z wieloma ważnymi dla Kościoła obiektami kultu religijnego: jak relikwie Świętego Bernarda, brewiarz z XII wieku i, co ciekawe, kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej.
W 1964 roku otworzono tunel Grand Saint Bernard, łączący Saint-Rhémy-en-Bosses i Bourg Saint Pierre. Jednak zamiast wydawać 30 euro na jego przejazd, warto wspiąć się górskimi serpentynami, aby pośród gór i chmur delektować się niezapomnianymi widokami.


No i zapisałem się :)

  
Dojechaliśmy do niewielkiej szwajcarskiej wioski La Vouly, skąd miał rozpocząć się nasz bieg. Odpoczywaliśmy trochę spacerując po okolicy, oblegając ściankę wspinaczkową, oglądając mecze Mundialu i świętując moje 45. urodziny.
Jeszcze tylko odprawa przed biegiem, syty makaron na obiad i noc pełna nerwowego półsnu. 
Start rankiem był dość widowiskowy: setki balonów wzniosły się w niebo z załączonymi życzeniami biegaczy.


Wiedziałem, że nie należy się napalać i rozsądnie dysponować zasobami energii. W końcu to dystans ultra: 73 km i 4900 w górę. 800 osób na starcie sprawiło, że na wąskich ścieżkach, po prostu trzeba było maszerować gęsiego. Na trasie liczni kibice i lokalni muzycy dmący w ogromne trąby. Biegliśmy przez przełęcze Col Fenêtre (2695 m n.p.m) i Col du Grand-Saint-Bernard (2469 m n.p.m) – udało się je pokonać w miarę suchą stopą, tylko gdzieniegdzie były płaty zalegającego jeszcze śniegu. Pierwszy posiłek i długi zbieg do wioski Bourg St Pierre (1620 m n.p.m). Kolejny posiłek w dusznej szkole. Ogólnie prognozy były bardzo dobre i w dolinach intensywne słońce dokuczało, ale w punktach kontrolnych było wszystko, o czym spragniony biegacz mógł zamarzyć – od napojów energetycznych, izotoników, soków, na coli i kawie skończywszy. O! I makaron z sosem pomidorowym posypany parmezanem – miłe wspomnienie... 
To bardzo ładuje akumulatory na kolejne kilometry.



Znów rozpoczęło się podejście – długie i mozolne na wysokość 2480 m n.p.m. do Mille. Potem w dół do schroniska Brunet (2103 m n.p.m.) z pięknymi widokami na Grand Combin i ponownie na przełęcz Col Avouillons (2649 m n.p.m). Już ponad 45 kilometrów w nogach, ale samopoczucie dobre i – jak to mówią biegacze – łydka „podaje”. Został jeszcze szczyt Panossière (2649 m n.p.m) z pięknym lodowcem Corbassière w tle, ale wcześniej wiszący most projektu Toniego Rüttimanna – główna atrakcja trasy X-Traverse. Dodać należy, że architekt ma na swoim koncie już ponad 650 innych mostów w Azji i Ameryce Łacińskiej. Ten tutaj powstał stosunkowo niedawno, bo w 2014 r., ze starych części wyciągów narciarskich. Wisi 70 m nad doliną. Jego długość to prawie 200 m. Atrakcja, w trakcie przeprawy, przyprawia o szybsze bicie serca – most faluje, drga i buja się.


 Ze szczytu Panossière dłuuugi zbieg do wioski Lourtier. Dokładnie 1546 m w dół, by po przed ostatnim posiłku i odpoczynku ruszyć nocą, już z czołówką na ostatnią „dzidę” w górę, czyli 1192 m „czołgania”. Podejście bardzo forsowne i wiele osób na trasie padało ciężko dysząc. Ja zaparłem się. Równym tempem, krok za krokiem, napierałem bez przystanków. Wiedziałem, że gdy się zatrzymam, ciężko będzie się podnieść. Kiedy już wyszedłem z lasu, teren nieco złagodniał i zobaczyłem migoczący czerwony punkt. Zaświtała mi nadzieja, że to organizatorzy oznaczyli szczyt i mam go już w zasięgu, a potem już z górki. Okazało się jednak, że punkt poruszał się razem ze mną. Po jakimś czasie zorientowałem się, że to inny biegacz z tylnym światłem na czapce. Ale złuda przyniosła pożądany efekt dopingu. W pewnym momencie obsunąłem się i zaliczyłem upadek. Biegacz przede mną zatrzymał się i pomógł mi się wykaraskać, a potem już razem dotarliśmy do ostatniego punktu kontrolnego w La Chaux (2266 m n.p.m). Niektórzy tu spali, inni przebierali się w cieplejsze rzeczy, jeszcze inni zajadali przekąski. Na trasie było ogółem 7 punktów kontrolnych, i zarazem żywieniowych, świetnie wyposażonych. Do teraz czuje smak wyśmienitego bulionu.


 Tymczasem czekał mnie jeszcze ostatni zbieg do Verbier (1490 m n.p.m) i meta. Moje kolana już mocno protestowały. Schodziłem wolno, asekurując się kijkami. Wyprzedziło mnie około 10 osób, ale nadrobiłem to na płaskim odcinku, rześko wbiegając o godzinie 1:00 w nocy na metę. Zerknąłem na tablicę: 408. miejsce z czasem 17 godzin i 10 minut. Na 800 osób startujących biegaczy z całego świata, uplasowałem się w połowie stawki. Wynik był spełnieniem moich marzeń.



 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

MADERA - wyspa wiecznej wiosny

La Gomera, szlak GR132 w tydzień.

EKWADOR